„Austeria” Pilgrima i Majewskiego w reż. Sebastiana Majewskiego, dyplom studentów IV roku Akademii Teatralnej w Warszawie - filia w Białymstoku. Pisze Julia Lizurek, członkini Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Jeśli w ostatnim moim tekście o przedstawieniach konkursowych mogę przyznać się do jakiejś tematycznej słabości, to będą nią grzyby. Wydaje mi się, że rozumiem fascynację tym zjawiskiem natury, która stała się globalna, przenikając do kultury popularnej. Wystarczy choćby wspomnieć serial inspirowany grą The Last of Us (produkcja HBO, 2023), gdzie grzyby infekują gatunek ludzki, zamieniając go w zombie, czy opisywany przeze mnie spektakl Grzyby Weroniki Szczawińskiej i Piotra Wawra jr z warszawskiego Teatru Powszechnego, w którym nawiedzają ludzkie wyobrażenia, umysły i ciała. Wyobrażam sobie, że Seb Majewski pisząc swoją Austerię, był pod wpływem halucynogennych substancji pochodzących z grzybów. Trochę go ten trip przeraził, a trochę zafascynował. Mógł zastanawiać się, kto jeszcze takiemu narkotycznemu eksperymentowi byłby skłonny się poddać. Podatną materią, niczym odczynnik na laboratoryjnym szkiełku, mogą być na przykład studenci. Po obejrzeniu w tym sezonie kilku mniej i bardziej udanych przedstawień dyplomowych młodych aktorów wydaje mi się, że to właśnie one są okazją dla reżyserów i reżyserek do poruszenia wątków niszowych (ale to nie ten przypadek) albo sprawdzenia nowych form i strategii dramaturgicznych. Do wyruszenia w nieco bardziej ryzykowną twórczą podróż.
Austeria przypomina taką właśnie grę z modnym motywem, w stylu, który najbliższy jest grotesce i formie witkacowskiej, na podstawie, zdawałoby się, zupełnie niescenicznego tekstu. Kameralną scenę Teatru Szkolnego im. Jana Wilkowskiego w Białymstoku wypełniają wielkie, zrobione ze styropianu litery, układające się w tytuł przedstawienia. Między nimi leżą na ziemi postaci w niemodnych, wydzierganych nieporadnie swetrach i wielkich czapkach zasłaniających ich twarz. Leżą jakby rozstrzelani. W końcu jednak powstaną niczym zombie (po wielu dniach głodówki), żeby jako grzybnia rozłożyć-spożyć ciało himalaisty Jakuba Raniewskiego, który w trakcie swojej podróży spadł w przepaść. Ratuje go inna himalaistka, jego idolka z młodości – (prawdopodobnie) Wanda Rutkiewicz, zdobywczyni korony górskiej w papierowej koronie na głowie, podając przegranemu koledze kabel od mikrofonu jak linę. Grzyby próbują wzbudzić w nim lęk i ból, przesuwając widelcem po talerzu i niszcząc książkę o jego bohaterze – Ulisessie. Choć przez długi czas wydaje się, że to one mają nad nim kontrolę, odkrywają, że jego ciało może być świętym Graalem. Ale, jednak nie – to była tylko teoria spiskowa. W gospodzie Austeria żywią się przede wszystkim cukrową watą. Cukier jest dla nich paliwem, ale też narkotykiem. Grzybnia niczym człowiek formułuje wojenny oddział; chce przejąć władzę nad światem. Wojenny taniec przechodzi w rytm poloneza, tańczonego do Bolera Ravela.
Szaleńcza i chaotyczna wydaje się ta narracja, szczególnie we fragmentach, które przypominają formą wykład (o sztuce, wymarłym języku – łacinie czy medycynie). Niektóre wątki funkcjonują bardziej na zasadzie puszczania oka czy luźnego skojarzenia (jak opowieść o Sinead O'Connor jako kobiecie o wielu wizerunkach z politycznym zacięciem czy siatkówce jako modelu gry, która zostanie sprawiedliwie rozstrzygnięta), co sprawia, że dramaturgia przedstawienia budzi niedosyt – jakby erudycyjna zabawa w skojarzenia była wszystkim, co twórcy są nam w stanie zaprezentować czy powiedzieć.
Majewski zestawia klasyczne dzieła sztuki malarskiej (na przykład Wędrowca nad morzem mgły Caspara Davida Friedricha czy Lekcji anatomii doktora Tulpa Rembrandta, wydrukowanych na kartkach papieru, przypiętych do jednej z liter), popowe piosenki (YMCA Village People czy Enjoy the silence Depeche Mode), operowy śpiew i muzykę klasyczną, klasykę literatury i kina polskiego (tytułową Austerię – wersję powieściową Juliana Stryjkowskiego i filmową Jerzego Kawalerowicza), wydobywając z nich romantyczne pozy i gesty, odgrywane z dystansem przez aktorów. Grzybnia-mycelium obezwładnia ciało Raniewskiego i Rutkiewicz, unieruchamia je, przywiązując do stołu bandażami, ukrywając je w symboliczny kokon, z którego być może narodzi się jego piękniejsza forma. Reżyser w ten sposób gra z widzem jego skojarzeniami z grzybami, górami, marzeniem o zdobyciu szczytu jako marzeniem o wielkości.
Można dać się w tę intertekstualną zabawę wciągnąć, poddać się jej albo kompletnie ją odrzucić. Mimo braku puenty, skutkującego wprowadzeniem widza w poczucie bezradności, Austeria wydaje mi się interesującym punktem wyjścia do rozważań o współczesnej kulturze jako śmietniku obrazów, dźwięków czy idei. Grzyby które pożerają, niszczą, ale też oczyszczają, przetwarzając i recyklingując, przypominają, że proces rozpadu dokonuje się również na polu sztuki, nauki i innych praktyk kulturowych. Ich rola w przyrodzie nie ma swojego finału, to proces nieskończony, przypadkowy, pozbawiony esencjonalizmu – podobnie jak samo przedstawienie. Można odnieść wrażenie, że powstało ono po spożyciu solidnej dawki halucynogennych grzybów, tak jakby niemożliwe było mówienie o czymś bez doświadczenia tego wcześniej.
Dostrzegając mielizny tego żywiołowego przedstawienia, chciałabym pomyśleć o nim tropem Stryjkowskiego i Kawalerowicza, do której to inspiracji twórcy przyznają się poprzez zaprzeczenie. W tamtej karczmie, w trakcie I wojny światowej, odbywa się rytuał pogrzebowy nad zmarłą Żydówką. Majewski nie inscenizuje go wprost, nie sugeruje, że to grzyby są żałobnikami i to one przetwarzają ciało w jakąś wyższą, metafizyczną formę. Nie dowiemy się, co by to oznaczało dla nas, wciąż żyjących w swojej fizycznej postaci. Chciałabym myśleć, że te pytania kiełkują.