„Ziemia obiecana” Władysława Reymonta w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Rafał Turowski na stronie www.rafalturow.ski.
O dziwo nie mamy do czynienia ani z dekonstrukcją Reymonta, ani z jakimś uporczywym tej prozy uwspółcześnianiem. Co prawda mówi się nie o rublach, a o – euro, a bohaterowie korzystają z telefonów komórkowych, ale rzecz jest nie o czasach, które się zmieniły, a – o ludziach, którzy nie zmienili się wcale. Mamy więc opowieść o tym, że miłość do pieniędzy jest jednym z najsilniejszych ludzkich afektów, który bywa motorem, sensem, pryzmatem, priorytetem, pięknem, ale także – odbiera duszę, rozum, serce, uzależnia jak najsilniejszy narkotyk, popycha do podłości, nikczemności, zdrady i zbrodni. To wiemy, prawda? No to proszę zobaczyć, jak Maja Kleczewska pokazała piekło tej ziemi obiecanej.
Znaczną część spektaklu stanowią sceny grane na żywo, ale widzowie widzą je na ekranie. Jesteśmy więc świadkami biznesowych spotkań (w większości dość odrażających), układania się, negocjowania pożyczek i podziałów zysków. Mamy rewelacyjne wizualizacje Krzysztofa Garbaczewskiego, z iście apokaliptyczną wizją pożaru, czy jakby matrixową sceną pogrzebu Bucholtza. Słowem – choć w Sosnowcu rzecz jest grana na niewielkiej scenie Banku Sztuki, to wydaje się, jak byśmy byli widzami zrealizowanego na ogromnej przestrzeni spektakularnego zaiste widowiska.
Kilku momentów przedstawienia niepodobna zapomnieć, jak choćby piosenki Kaliny Jędrusik, są głosy, że żartobliwy kontrapunkt, a ja jestem przekonany, że - hołd złożony tej wielkiej artystce i jej roli u Wajdy. A „berlińska” scena miłosna Borowieckiego i Zuckerowej - jakoś okrutne, brudne, porażające ale i perwersyjne oczekiwanie na telefon z wiadomością o pożarze fabryki - jest po prostu majstersztykiem.
Oglądamy nie tylko jeden z najlepszych spektakli minionego już sezonu - z rewelacyjnym aktorstwem całego zespołu - ale i jeden z najlepszych, jaki wyszedł spod ręki Mai Kleczewskiej.