EN

24.01.2022, 12:35 Wersja do druku

Zielonogórski Hamlet z roku 1996, czyli kaskaderski wyczyn Grzegorza Emanuela

„Hamlet” Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze, który miał premierę 1 czerwca 1996 roku był ukoronowaniem mojej dyrekcji w tym Teatrze. Odchodziłem po pięciu latach, o których Jacek Sieradzki powiedział, że były „dobrym dyrektorowaniem”.

fot. archiwum autora

Chęć odejścia zgłosiłem urzędującemu wojewodzie znacznie wcześniej i w czasie prób „Hamleta” odbył się konkurs na nowego dyrektora. Taki był mój cel – aby dyrekcyjna zmiana odbyła się „na zakładkę”, żeby przekazanie dyrekcji odbyło się w sposób maksymalnie płynny, a nie dopiero we wrześniu od początku kolejnego sezonu – tak aby następca miał możliwość dobrze „zastartować” z zespołem, który już trochę zdąży poznać, nie od zera.  Wszystkie te okoliczności miały wielki wpływ na przygotowanie pożegnalnego „Hamleta”, który okazał się niezwykły… Tekst w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, reżyseria: Waldemar Matuszewski, scenografia: Ewa Strebejko, muzyka: Zygmunt Konieczny. 

Próby rozpoczęły się ponad rok (!) przed faktyczną datą premiery, 27 marca 1995 r. – w Międzynarodowy Dzień Teatru. Pierwotnie przewidywany termin premiery to jesień 1995 roku. I nic z tego! Zakulisowe sprawy miały – jak to w teatrze - wpływ na przebieg pracy nad spektaklem, która, można powiedzieć, że miała ona przebieg dramatyczny, prawie katastrofalny. Najpierw miał miejsce konflikt – zupełnie niepotrzebny, na zupełnie pozaartystycznym tle - z wykonawcą głównej roli (wiodącym aktorem Teatru), trzeba się było z tym Hamletem rozstać, i to kiedy już powstał zarys całego spektaklu! 

Czas płynął nieubłaganie – Teatr pracował pełną parą: premiery, dwutygodniowy wyjazd zagraniczny, działalność objazdowa, 40-50 spektakli miesięcznie, więc na próby z całym zespołem zaangażowanym w tę produkcję nie było zbyt wiele czasu.  Po rozstaniu z pierwotnie obsadzonym Hamletem, późną wiosną 1996 roku została podjęta próba „pozyskania” Hamleta z ostatniego roku Wydziału Aktorskiego wrocławskiej PWST. Spektakl był już „postawiony” – należało „tylko” wlać ducha, czyli wprowadzić głównego bohatera. Młody człowiek przyjechał na próby, ale po 2-3 dniach wyjechał… Nie bez wpływu na tę sytuację miał fakt zwątpienia w całe przedsięwzięcie wśród niektórych (może większości?) moich aktorów. Za kulisami słychać było: „On tego już nie zrobi, odchodzi przecież z końcem sezonu, czyli zaraz, nic z tego nie będzie…” Po takim dictum można było zrozumieć, że młody, nie obyty jeszcze z zakulisowymi gadkami, aktor wyjechał bez słowa.  A to już był maj 1996 roku. Zdesperowany i wiedziony głosem jakiegoś opiekuńczego ducha zatelefonowałem z prośbą o pomoc do dyrektora warszawskiego Teatru Studio, Jerzego Grzegorzewskiego. „Mam takiego bardzo utalentowanego, ciekawego aktora, rysy nordyckie, proszę się do niego zwrócić!” – podpowiedział wielki reżyser, dyrektor Studia. 

Chodziło o Grzegorza Emanuela, którego znałem ze sceny, ze spektakli Jerzego Grzegorzewskiego właśnie. „Aktor o przedziwnej, przykuwającej uwagę twarzy-masce” – jak go opisał Jacek Sieradzki, nosił wyróżniające go długie blond włosy. Utalentowany Absolwent łódzkiej Filmówki, uczeń Ewy Mirowskiej, polecany przez Jerzego Grzegorzewskiego – może być lepiej?! Ale czy się zgodzi na tak bliski termin premiery, na tak kaskaderskie warunki, czy będzie w ogóle chciał wyjechać z Warszawy do dalekiej Zielonej Góry? 

Z duszą na ramieniu wykonałem telefon. „Roli Hamleta się nie odmawia, proszę mi dać dwa dni” – powiedział pan Grzegorz.   18 maja w samo południe, nowy Hamlet był już w Zielonej Górze. Odebrałem go teatralnym samochodem rano ze stacji Poznań Główny. Podczas jazdy samochodem mieliśmy dwie godziny na rozmowę, już nie przez telefon, ale prosto w oczy. 

Zespół czekał na scenie, sytuacja była dla wszystkich ekscytująca, chyba jednak przeważali ci, którzy nie wierzyli w pomyślne zakończenie tego trwającego już ponad rok „procesu twórczego”, spodziewali się wywrotki.. Wszystkie oczy skupiły się na „artyście z Warszawy”. Pan Grzegorz z podróży (musiał się zerwać w Warszawie wcześnie rano), z kitką włosów zawiązanych z tyłu głowy nie wyglądał jakoś szczególnie efektownie – raczej zwyczajnie, skromnie, bez „warszawskiego gwiazdorstwa”. I to chyba już wtedy, tą „normalnością” i skromnością, zaczął sobie zjednywać ogromną sympatię zespołu.                                                                                                     

fot. archiwum autora

Wieczorem – próba. Scen zbiorowych nie trzeba było budować, były gotowe, najbardziej wypróbowana była jedna z początkowych – „Audiencja” (to już nawet była anegdota…). Partnerzy znali tekst.                                                                      

„Czy przesuwamy, np. o 10 dni, termin premiery, jeśli trzeba – możemy?” – spytałem pana Grzegorza po próbie. „Nie, utrzymajmy go, spróbujmy. Ale mam do pana jedną prośbę.”  – Tak, słucham. „Uczę się tekstu w ostatniej chwili, na trzeciej generalnej już będę go znał, proszę się nie niepokoić.”                    

Pan Grzegorz w tej kwestii miał swoją tajną broń – była nią jego żona, śliczna pani Agnieszka Brzezińska, wspaniała aktorka – również z Teatru Studio. Pani Agnieszka wkrótce dojechała do nas, oboje mieszkali tuż przy Teatrze, „nad stolarnią”, nie tracili czasu na drogę. Rano i wieczorem próby (także w niedziele i poniedziałki), reszta czasu na naukę tekstu. Myślę, że pomoc pani Agnieszki w tym szalonym przedsięwzięciu była nie do przecenienia!

I stał się cud – aktorzy, którzy natychmiast polubili pana Grzegorza, ujęci jego skromnością i łagodnym sposobem bycia, chociaż na scenie nie brakowało mu tzw. „pazura”, zainspirowani przebudzili się. Praca ruszyła natychmiast z miejsca. Od 18 maja do 1 czerwca mieliśmy mniej niż dwa tygodnie na wprowadzenie Hamleta w zarysowaną inscenizację – trzeba było „tylko” wlać duszę w organizm, który miał przecież prawo usnąć po ponad rocznym okresie próbowania.                                                                                             

Z dnia na dzień ciasto rosło, w zespół powracała wiara. Pan Grzegorz był niezwykłym partnerem na scenie –  aktorzy z chęcią otwierali się na niego, rodziły się nowe pomysły, koledzy mieli też dużo do zaoferowania – w końcu znali materię już od roku. Elżbieta Donimirska (Gertruda), Tomasz Karasiński (Klaudiusz), Magdalena Ostolska (Ofelia), Cezary Kazimierski (Poloniusz), Zbigniew Antoniewicz (Horacjo), Jerzy Glapa (Grabarz), Jan Wysocki (Pierwszy Aktor), cały zespół był godny najwyższej pochwały – znalazło to odbicie w recenzjach. Oni się wzajemnie uskrzydlali – Grzegorz Emanuel i jego partnerzy, a to przeniosło się na cały spektakl.   

„Hamlet Grzegorza Emanuela – napisał po premierze Jacek Sieradzki - to energiczny, inteligentny, bystry mężczyzna. Zbuntowany całym sobą przeciw podłości elsynorskiej pary królewskiej, szerzej: przeciw plugawości świata, przecież jednak nieskory do mordowania w imię zemsty; pełen wątpliwości wrażliwego człowieka, a nie rozczepiającego włos na czworo mędrka. Tragiczny łańcuch wypadków z jego udziałem Waldemar Matuszewski w swym pożegnalnym spektaklu (odchodzi z Zielonej Góry po pięciu sezonach dobrego dyrektorowania) opowiada spokojnie, z epickim oddechem, bez natrętnej symboliki i parabol. Rzetelny to spektakl, w rdzawo-srebrnej scenerii Ewy Strebejko, chwilami może zbyt przeciągnięty w scenach (choćby obłęd Ofelii pięknie, delikatnie szkicowany przez Magdalenę Ostolską).” (Jacek Sieradzki, Hamlet bez hamletyzowania, [w:] „Polityka” nr 26, 29 czerwca 1996).  

Za tę szaleńczą pracę spotkała nas wszystkich jeszcze jedna, niespodziewana, nagroda – werdyktem jury Ogólnopolskiego Konkursu Na Inscenizację Dzieł Dramatycznych Williama Szekspira – wyróżnienie dla Waldemara Matuszewskiego za reżyserię „Hamleta” w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze. A przecież było to wyróżnienia dla całego zielonogórskiego zespołu (za jego cierpliwość i pracowitość, za jego talenty) z Grzegorzem Emanuelem na czele, bez którego odwagi i mądrości („Roli Hamleta się nie odmawia.”), bez artystycznej przenikliwości  jego dyrektora Jerzego Grzegorzewskiego, nie byłoby tego cudownego „Hamleta” w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze. Uratował nas Hamlet-kaskader – Grzegorz Emanuel.                  

Źródło:

Materiał nadesłany