„Wczoraj byłaś zła na zielono” Elizy Kąckiej w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Marta Żelazowska na swoim instagramowym koncie.
„Wczoraj byłaś zła na zielono” to intymne studium macierzyństwa wymykającego się społecznym schematom i narzuconym normom. Eliza Kącka w swojej autobiograficznej powieści eksploruje doświadczenie opieki nad dzieckiem ze spektrum autyzmu – choć określenie to nie pada w tekście ani razu. Autorka unika definicji, odrzuca etykiety, by nie zamykać córki w ciasnych ramach narzuconej percepcji. Koncentruje się na wczuciu się w nią i jej zrozumieniu – wyostrzonymi matczyną miłością zmysłami odbiera każdy, nawet najmniejszy sygnał płynący od dziecka. Poczucie bezpieczeństwa Rudej może runąć w każdej chwili, pod wpływem jednego nieprzewidzianego bodźca. Próba złagodzenie chaosu świata zewnętrznego okazuje się wyzwaniem. Każdy dzień staje się więc permanentnym balansowaniem między wątpliwościami, wyczerpaniem i nadzieją.
W spektaklu Anny Augustynowicz w centrum znajduje się matka. Historia opowiedziana jest z jej perspektywy, ale rozpisana na czterech aktorów. Anna Moskal, Marianna Linde, Karol Wróblewski, Mirosław Guzowski stoją przy pulpitach niczym dyrygenci emocji i sytuacji, choć nie zawsze kontrola nad nimi okazuje się możliwa. Operują tekstem precyzyjnie. Chwilami ich głosy nakładają się na siebie tworząc kakofoniczny, atonalny utwór, jakby próbowali uchwycić stan, w którym znalazła się protagonistka – przebodźcowanie, permanentny chaos codziennego życia z atypowym dzieckiem. Skrzypce (Maria Wieczorek) dopełniają narrację – ich dźwięk chwilami przeszywający – wzmacnia afekty. Przysłaniające scenę przezroczyste przepierzenie z jednej strony stawia widza w pozycji podglądacza, z drugiej – sprawia, że obrazy nakładają się na siebie (video: Wojciech Kapela). Poczucie obcości multiplikują lustra weneckie, przed którymi ustawieni są aktorzy. Augustynowicz trzyma widza na dystans, zmuszając go do chłodnej obserwacji rodzicielstwa trudnego, bo niewpisującego się w normy - wymagającego stałego przekraczania własnych i społecznych granic. A jednak pod tym pozornie zimnym minimalizmem pulsuje coś niezwykle żywego – miłość. Miłość, która redefiniuje zarówno ogół, jak i jednostkę.