„Żegnaj, Panie Szekspir!” Michaela Kelly'ego w reż. Jakuba Przebindowskiego w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Kwadratowi z okazji 50. urodzin życzę jak najlepiej, ale ten spektakl - będący przecież jakby summą tegoż półwiecza - choć nie jest pozbawiony wdzięku - to jednak rozczarowuje. Mamy oto pewną fantazję – przyjeżdża Szekspir do Werony, żeby - na prośbę Księcia - napisać sztukę osadzoną w realiach miasta. Niestety - nie zazna tu spokoju niezbędnego dla tworzenia, wyląduje bowiem w samym środku awantury między zwaśnionymi rodzinami Montekich i Kapuletów.
Zabawa szekspirowskimi tekstami i kontekstami jest co prawda słodka, ale i czyni ten spektakl na pewnym poziomie po prostu hermetycznym. Wiele kwestii łączy się ze sobą dopiero wówczas, gdy widz rozpozna w nich odniesienia do konkretnego fragmentu dzieła Stradforczyka. Jeśli np. ktoś nie wie, że Dwaj szlachcice z Werony są jedną z jego sztuk, to scena wręczania gotowego utworu Księciu może wydać się – cóż – nieśmieszna. Sądzę więc, że jeśli publiczność nie zna choć pobieżnie najważniejszych dramatów Szekspira (widz Kwadratu i każdej innej polskiej sceny nie zna, bo zwykle nie jest Anglikiem), to może uznać ten spektakl za nieco nieczytelny. Podkreślam - to nie jest uwaga do całkiem zgrabnego tekstu, a - do jego na tę scenę - wyboru.
W samej inscenizacji też jest kilka znaków zapytania. Dlaczego mianowicie niektóre postaci nosiły kostiumy z epoki, a inne – nie? Np. Romeo Montecchi paradował w dresiku i - w łańcuchach, zabrakło czasu na uszycie - czy też jest jakaś metoda w tym szaleństwie? Ponadto - trudno było oprzeć się wrażeniu, że część obsady gra w zupełnie innej konwencji niż reszta – tak, jakbyśmy byli świadkami potyczki między umownością a dosłownością.
Jak wspomniałem - nie można jednak odmówić spektaklowi pewnego uroku. Scena miłosna Kapuleta z Angeliką jest majstersztykiem, podobnie jak wzdychania Montekiego – to najlepsza rola tego przedstawienia, zagrana przez Wojciecha Wysockiego, z wyczuciem bawiącego się swoim bohaterem. Na scenie w ogóle dużo się dzieje, choć nie wiem, czy koniecznie trzeba było rozciągać akcję także na widownię, a pewien jestem zupełnie, że żarty spod spłuczki można było sobie darować.