EN

7.06.2022, 16:08 Wersja do druku

Zazdrość i pieczona dynia

„Awantura w Chioggi” Carla Goldoniego w reż. Edwarda Wojtaszka w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Jagoda Hernik Spalińska w portalu Teatrologia.info.

fot. Karolina Jóźwiak

Warunki atmosferyczne mają duży wpływ na zachowania ludzkie. W szczególności wiatr. W dwóch zupełnie odmiennych utworach dwa różne rodzaje wiatru wprawiają ludzi w bardzo podobne stany. W Zazdrości i medycynie Michała Choromańskiego jest to zakopiański halny, w Awanturze w Chioggi Carla Goldoniego wieje gorące sirocco z Afryki.

Ale wiatr by nie dał rady, gdyby w grę nie wchodziły też inne dźwignie uruchamiające ludzkie popędy. U Choromańskiego zazdrość i medycyna, u Goldoniego zaś zazdrość i pieczona dynia.

Awantura w Chioggi to włoska emblematyczna komedia z XVIII wieku, której kultowe realizacje uczyniły z niej legendę – zwłaszcza Giorgia Strehlera z 1964 w Piccolo Teatro di Milano, w której reżyser uwypuklił realistyczny charakter tego utworu. Goldoni umiejscowił akcję w mieście położonym na lagunie w regionie Wenecji Euganejskiej. Sam pochodził z tych okolic i dobrze je znał, sięgnął więc nie tylko do osobistych obserwacji, ale i własnego doświadczenia. Realizm posunął do tego stopnia, że jedna z postaci, czyli zastępca sędziego, to jego własny obraz z czasów, gdy praktykował w Wenecji jako koadiutor, który lubił kobiety – co mu zresztą zostało do końca życia.

Polskie tłumaczenie Awantury autorstwa Jerzego Jędrzejewicza powstało dopiero w 1953 – może na fali poszukiwania sztuk zagranicznych o klasowym charakterze – i chyba do dzisiaj jest jedyne, bo wystawień tej komedii Goldoniego było sporo – blisko 30 – i wszystkie w tym starym tłumaczeniu.

To, co łączy owe premiery oprócz tłumaczenia, to również wystrój sceny – zazwyczaj wzorowany na tradycyjnej uliczce włoskiej, jak ta Vincenza Scamozziego w Teatro all’Antica w Sabionetcie, z charakterystycznymi kamieniczkami w perspektywie dającej optyczne złudzenie trójwymiarowości, czyli trompe-l’œil (zwodzenie oka), po dwóch stronach sceny. Ostatnio przed tym modelem scenograficznym próbował uciec Paweł Aigner, wystawiając Awanturę w Chioggi w Teatrze Wybrzeże, ale wpadł w inne pułapki. Po pierwsze przesadnie rozegrał komedię Goldoniego w technice dell’arte (co jest znakiem firmowym tego reżysera – vide Zemsta z Rzeszowa), no i właśnie pozbawił spektakl specyfiki miejsca, zasypując scenę plażowym piaskiem. Tymczasem to właśnie dla lokalnego kolorytu widzowie idą na Awanturę w Chioggi. Chcą poczuć ów idylliczny klimat włoskiego miasteczka. Wiedział o tym Edward Wojtaszek i razem ze scenografką Weroniką Karwowską wręcz werystycznie oddali wygląd domów w Chioggi, włącznie z podmytymi przez morze podmurówkami budynków.

Scenografia nie jest oczywiście całkowicie realistyczna – domy są lekko powyginane, zaś placyk między nimi a kanałem nie jest wyłożony charakterystycznym włoskim kamieniem, lecz rodzajem lustra, w którym odbija się chioggiańskie universum i odnosi się wręcz wrażenie, że aktorzy chodzą po kanale płynącym między domami. Wbrew pozorom kanał jednak nie biegnie między domami, lecz z tyłu sceny zamyka uliczkę, wzdłuż której domki zaginają się w czasie i przestrzeni.

Na ten kanał wpływa włoska tartana z wracającymi po dłuższym czasie do domu rybakami, tuż po tym, gdy na placyku rozegrał się pierwszy akt awantury wywołanej kawałkiem pieczonej dyni. Wówczas zasięg awantury ograniczał się jeszcze do żeńskiej części dwóch rybackich, sąsiedzkich rodzin. Od chwili powrotu rybaków jej dalszy ciąg odbędzie się już wspólnymi siłami mężczyzn i kobiet, z udziałem spirytus movens tego konfliktu, czyli kupującego cudzym narzeczonym pieczoną dynię (i manewrem wyprzedzającym składającego skargę na zazdrosnych rybaków) przewoźnika Toffolo oraz koadiutora z Wenecji, sklejającego naderwane związki wśród rybackich rodzin Chioggi drogą sądową i osobistą perswazją.

Koadiutor Krzysztofa Kwiatkowskiego to młody człowiek, którego rozsadza energia wszelakiego rodzaju i często kanalizuje ją we wdzięcznych ruchach i krokach – profesjonalnie przybiera taneczne pozy. To roztańczenie zastępcy sędziego nawiązuje chyba do faktu, iż autor sztuki (jak już zostało wspomniane, prototypem postaci Koadiutora był sam Goldoni) czuł pociąg do teatru od dziecka i jako nastolatek w towarzystwie aktorów uciekł ze szkoły w Rimini właśnie do Chioggi, gdzie kilka lat później wrócił jako przedstawiciel palestry, ale też już jako człowiek teatru.

fot. Karolina Jóźwiak

Scenografia, mimo – albo dzięki – swej konwencjonalności jest mocnym atutem przedstawienia, łącznie z dodaniem do realistycznie potraktowanych domów projekcji w tle, które pozwalają błyskawicznie zmieniać plany akcji. Jest to bardzo udany zabieg z wyjątkiem sekwencji, w których widok stojących po bokach sceny domów z wychylającymi się z okien aktorkami jest rzucany na tył sceny. Obserwujemy bowiem widok owych domów i aktorek w oknach równocześnie z boku i na wprost, a na dodatek postaci wyświetlane na wprost są jakby zbyt duże i mimo ruchu jakoś martwe. Zabieg ten wprowadza dysonans, nie niszczy jednak ogólnie bardzo pozytywnego wrażenia, jakie wywołuje niezwykle pięknie i pieczołowicie oddana choggiańska uliczka nad kanałem.

Podobna troskliwość o szczegół przejawiła się w strojach, butach, kapeluszach, tartanie, jak również słynnych choggiańskich koronkach klockowych wiązanych na specjalnych wałkach oraz poduszkach, ułożonych na kolanach żon, sióstr i narzeczonych rybaków. Nawet przynoszone z tartany przez mężczyzn w koszach ryby, które w pewnym momencie zalegają scenę, są bardzo realistycznie oddane i podskakują, walcząc o oddech, co możemy uznać za rodzaj rybiego lazzi, czyli zabawnego numeru aktorskiego opartego na gagu, choć w rzeczywistości taka męcząca się ryba raczej nie śmieszy. Z innych kolorytów lokalnych: Woźny sądowy dźwiga wielką, białą kolumnę z lwem – symbolem św. Marka, patrona Wenecji, która w prawdziwym Chioggi stoi przy deptaku, czyli Corso Del Popolo, niedaleko najpiękniejszego chioggiańskiego mostu, Ponte di Vigo. Ten most, ozdobiony charakterystycznym godłem z lwem, widnieje zresztą w tle podczas scen przesłuchań sądowych rozgrywających się u Koadiutora.

Twórcy zadbali więc o wszystko, dosłownie o wszystko, by przygotować wspaniałą, pełną rozmachu i staranności inscenizację atrakcyjnej komedii, w zamiarze mającą zapewne długo gromadzić tłumy widzów, którzy wyjdą szczęśliwi i ukontentowani chwilą piękna i beztroski w małej Italii przy ulicy Karasia. I to się zasadniczo udało, ale jednak coś jest nie tak.

Być może to kwestia pierwszej premiery, być może zbyt udanych prób, które często owocują potem brakiem energii na premierze, ale poza Koadiutorem Kwiatkowskiego i wybitnie charakterystycznym Fortunatem Szymona Kuśmidra, oraz – o dziwo – całkowicie epizodycznym Canocchią, sprzedawcą pieczonej dyni Jakuba Kordasa, pozostałe role jakoś dziwnie nie przekonywały – jakby aktorzy nie potrafili wpaść w odpowiednie tempo i ton.

Wszyscy na widowni wiedzieli, co aktorzy próbują zagrać, do jakiego efektu dążą, ale cały czas nie udawało im się go uzyskać. Aktorki w swych zadaniach kłótliwych, ale poczciwych w gruncie rzeczy kobiet, wpadały w banał i grały popularne wyobrażenia o pełnych temperamentu Włoszkach, więc stały się do siebie podobne. Tak samo mężczyźni – niby różni, ale równocześnie jakoś podobni i przewidywalni, ponieważ nie dodawali do swych postaci własnego wdzięku czy charakterystyczności. A ponieważ trochę brakowało też chemii u poszczególnych par, więc w efekcie widzowi zaczynało się kićkać kto o kogo jest zazdrosny. Być może aktorzy zbyt się skupiali na tym, by odtwarzać układy choreograficzne poszczególnych scen i przez to tracili naturalność ruchu i tempo. Nie wydaje mi się jednak, żeby miało tak pozostać w kolejnych spektaklach. W miarę grania sekwencje zapewne ułożą się w ciałach wykonawców, postaci przejmą więcej z temperamentów i osobowości aktorów – tak, jak to zaplanował Goldoni, eliminując typy dell’arte i oddając aktorom inwencję w zbudowaniu postaci, ledwie zarysowanej w tekście. Z czasem przedstawienie z pewnością nabierze tempa oraz charakteru. Widać bowiem, że aktorzy chcą złapać ten flow i wtedy nie tylko perfekcyjnie oddane otoczenie, ale również relacje między bohaterami dadzą widzom pełne poczucie, że uczestniczyli w awanturze w Chioggi wywołanej gorącym sirocco i kawałkiem pieczonej dyni ofiarowanym nie tej, co trzeba, dziewczynie.

Tytuł oryginalny

ZAZDROŚĆ I PIECZONA DYNIA

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Jagoda Hernik Spalińska

Data publikacji oryginału:

02.06.2022