EN

7.06.2022, 10:14 Wersja do druku

Drogi Panie Jerzy! Nie martwię się. Wiem, że nową scenę zapamięta Pan z łatwością, odzyskując harmonię wśród niebiańskiej widowni

fot. Ryszard Kornecki

Jerzy Trela (1942-2022).

Był maj 2019 roku. W kuluarach Teatru Słowackiego w Krakowie nerwowo odliczałem minuty do galowego koncertu „Przychodzi wena do lekarza". Scenariusz przewidywał wiele niespodzianek dla obchodzącej jubileusz 50-lecia pracy scenicznej Anny Dymnej, związanej od dekady z lekarskim konkursem literackim. Nikt nie potrafił czytać tekstów prof. Andrzeja Szczeklika (lekarza i naukowca, eseisty i autora książek) tak jak Trela. Nikt bardziej nie mógł ucieszyć się na recytowany prezent od wybitnego kolegi niż Ania.

Tymczasem nad Krakowem szalała burza, lał deszcz, wiatr wyrywał drzewa z korzeniami. Jedno z nich stanęło na drodze punktualnego zjawienia się Pana Jerzego w garderobie. Goście zaczęli zajmować miejsca. Kurtyna Siemiradzkiego była gotowa do uniesienia. I nagle, niczym duch, w półmroku pojawiła się drobna postać, którą natychmiast chwyciłem za rękę, omawiając kolejne wejścia na scenę.

Szliśmy, szepcząc. Zabrzmiał trzeci dzwonek. Jerzy Trela za dwie minuty miał rozpocząć widowisko, jak zawsze, jak od ośmiu lat. Zapytałem, czy wszystko gra. - Niech się pan doktor nie martwi, znam te deski na pamięć – odpowiedział i bez oglądania się, jakby prosto z plant, wszedł w światło reflektorów, mówiąc fragment „Kore" prof. Szczeklika: - Tylko miłość wyswobadza spod tyranii „ja". Cichnie wszechmocne „ego", olśnieni w odmienionym stajemy świecie. Już nie dla siebie tylko żyjemy.

Miłość Jerzego Treli do sztuki aktorskiej była widoczna w każdym spojrzeniu. Nie dało się jej nie dostrzec podczas Benefisu Jana Nowickiego w Teatrze Płockim w 2009 roku. Pięć lat później Płockie Towarzystwo Przyjaciół Teatru zorganizowało wycieczkę na Scenę „STU", gdzie obejrzeliśmy jego kreację w monodramie „Wielki John Barrymore". W 2018 roku po raz pierwszy wybrałem dla Pana Jerzego tekst Andrzeja Szczeklika na galę w Słowackim. Trzy lata później, w czasie pandemii, po raz ostatni pracowaliśmy przy jubileuszowym nagraniu „Weny". Tym razem nie mógł przyjść do teatru. Wiedzieliśmy, że chorował. Nie skarżył się jednak. Był cichy. Słuchał. Wciąż pracował. Po śmierci żony czuł się samotny, mimo grona przyjaciół, wielbicieli i opieki rodziny. Raporty z Krakowa nie były pomyślne. 8 maja nie przyjechał do Sannik. Jeszcze w sobotę umawiał się z kolegami na spotkanie po wyjściu ze szpitala.

Odsłuchuję końcowe zdania, które przeczytał dla środowiska lekarskiego: „Dziś zatem w nas samych, w genach naszych – raczej niż w niebie – szukamy zapisu naszej przyszłości. Ponieważ konstelacje genetyczne są proweniencji niebieskiej, więc może poznanie ich odtworzy utraconą więź z niebem, wskaże drogę powrotu, przywróci zagubioną harmonię".

Drogi Panie Jerzy! Nie martwię się. Wiem, że nową scenę zapamięta Pan z łatwością, odzyskując harmonię wśród niebiańskiej widowni, witającej Pana nieskończoną owacją na stojąco.

Jarosław Wanecki, lekarz, prezes Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru

Tytuł oryginalny

Drogi Panie Jerzy! Nie martwię się. Wiem, że nową scenę zapamięta Pan z łatwością, odzyskując harmonię wśród niebiańskiej widowni

Źródło:

„Gazeta Wyborcza - Płock” online

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.

Autor:

Jarosław Wanecki

Data publikacji oryginału:

06.06.2022