EN

7.06.2022, 10:53 Wersja do druku

„Zamek” Kafki w Dramatycznym – pożegnanie teatru literackiego

„Zamek” Franza Kafki w reż. Franciszka Szumińskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w „Polska Times”.

fot. Krzysztof Bieliński

Ten tekst, komunikatywnie podawany przez aktorów Teatru Dramatycznego, jest jednak czymś więcej niż publicystyka, i czymś więcej niż sztuczka formalna. Piszę o tym z żalem. „Zamek” to przedostatnia premiera teatru Tadeusza Słobodzianka.

„Zamek” Franza Kafki, adaptowany na potrzeby teatru, to ważny dla mnie w ostatnich latach tekst. We wrześniu 2019 byłem zachwycony spektaklem impresaryjnego lubelskiego Teatru Klepisko. Jan Wawrzyniec Tuźnik wystawił bardzo sugestywnie adaptację tej powieści na zamku (lub raczej w ruinach zamku) w Kazimierzu Dolnym.

Miałem wrażenie, że wszedłem w świat wielu tajemnic. Pożyczyłem od znajomego książkę i przypomniałem ją sobie jednym tchem. Chociaż nie jest to lektura łatwa i przyjemna. Ta uwaga dotyczy także wersji teatralnych. Osoba, która była na tym ze mną w warszawskim Teatrze Dramatycznym poczuła się zdołowana. A mnie ciągnie do tej dziwnej fabuły jak do brzydkiego, brudnego pokoju, w którym spodziewam się znaleźć, i znajduję, coś cennego.

Horror geometry

O czym jest ta nigdy nie ukończona powieść? Zaczyna się niemal jak rasowy horror. Geometra K. (ponownie K., biorąc pod uwagę „Proces”) przybywa do nieznanej sobie miejscowości objąć posadę i rozpocząć pomiary. Okazuje się, że nic nie dzieje się tam tak, jak się spodziewał. Miejscowi traktują go jak intruza, oglądając się wolę zamku (a właściwie Zamku). Który, choć to nie czasy pańszczyzny, decyduje o wszystkim.

Przy czym nawet nie hrabia, czyli właściciel, decyduje, bo on w ogóle się nie pojawi nawet jako teoretyczny sprawca, a niebywale skomplikowany aparat urzędniczy Zamku. Na ścianie gospody, w której nie chcą go przenocować (bo nie ma odpowiedniego pozwolenia) wisi portret nie właściciela, a głównego burgrabiego. Syn jednego z rozlicznych podburgrabiów arogancko próbuje go wyrzucić, choć jest północ.

W pierwszej warstwie to więc portret biurokratycznego, austrowęgierskiego polipa. Scena w której Wójt objaśnia obieg pisma w hrabskiej kancelarii, jest śmieszna i przerażająca. Ale zarazem to opowieść o jednostce zderzającej się z obcością dziwacznej zbiorowości. O jednostce próbującej zainteresować tę zbiorowość swoim nieszczęściem, (obiecali mu pracę, nie myślą dotrzymać słowa), a napotykającej przeważnie wrogość i irytację.

Wreszcie zaś można założyć, zupełnie jak w „Procesie”, że to jakaś wielka metafora ludzkiego życia. Niemożności kierowania nim. Zderzania się z ukrytymi mechanizmami. Plątania się w zakrytych niciach, grzęźnięcia w jego logice, a może bardziej w braku logiki. Akcja, początkowo zaskakująca suspensem, zwalnia, dosłownie grzęźnie, całkiem jak geometra K w tej miejscowości. To historia ludzkiej bezsilności. I próby uzyskania statusu podmiotu, kiedy jest się przeważnie przedmiotem, może nawet igraszką losu. Rozpaczliwej walki o wpływ na własny los.

W klaustrofobicznych izbach

W kuluarach premiery „Zamku” w wersji młodego Franciszka Szumińskiego rozeszła się wieść, że reżyser traktuje go jako przypowieść religijną. Relacje K. z Zamkiem (może nawet konkretnie z tajemniczym Klammem, wysokim urzędnikiem, którego nigdy nie pozna, a na którego ślady nieustannie się natyka) mają odpowiadać relacjom człowieka z Bogiem. Mam wrażenie, że o wielu dziełach Kafki da się coś takiego powiedzieć.

„Zamek” jest wystawiany w Dramatycznym ledwie w pół roku po premierze adaptacji tej samej powieści w warszawskim Teatrze Narodowym. Krążyły na ten temat różne teorie, łącznie z taką, że Paweł Miśkiewicz, autor tamtej inscenizacji, inspirował się konceptem swojego studenta, Szumińskiego. Nie wiem, jak było, ostatecznie obie wersje są jednak różne. Miśkiewicz zachował więcej scen i wątków. Choćby oddzielną opowieść o Oberżystce, która „była kiedyś kochanką Klamma”. Albo rozbudowaną, budzącą grozę relację posłańca Barnabasa o jego spotkaniach z wciąż nieuchwytnym, tajemniczym Klammem.

W Narodowym początek jest bardziej groteskowy, efekty teatralne bogatsze – łącznie z niesamowicie śpiewającym chórem dzieci szkolnych. Dekoracja Barbary Hanickiej zmienia niewielką małą scenę na Wierzbowej w kosmos tej miejscowości. Większa część to jadalnia w oberży, ale mamy też przestrzeń zewnętrzną, z charakterystycznym rowem, pęknięciem przez które bohaterowie muszą nieustannie skakać. Potem zakamarki sceny imitują inne wnętrza.

fot. Krzysztof Bieliński

W Dramatycznym rzecz cała zaczyna się niemal jak sztuka realistyczna. Niemal, bo jednak z przerysowaniami wynikłymi z tekstu. Scenografka Julia Basista umieściła akcję po prostu w zapuszczonej, niemal omszałej jadalni oberży. Staje się ona w drugim akcie po pewnych przemeblowaniach szkolną klasą, skoro K. trafia do szkoły jako woźny.

W głębi mamy dodatkowe pomieszczenie: najpierw pokój w oberży, gdzie K. romansuje z posługaczką Friedą, potem pokój w mieszkaniu rodziny Barnabasa. Wszystko razem tworzy duszny, klaustrofobiczny klimat. Ta sceneria pasuje do dziwnych, jak gdyby rytualnych dialogów, z ich charakterystycznymi skomplikowanymi konstrukcjami i wiecznymi powtórzeniami. I w takim świecie można znakomicie męczyć K. W tle dyskretna, złowroga muzyka Marcina Nenko.

Kostiumy są w zasadzie współczesne, chociaż trochę ponad epokami. W obu spektaklach aktorzy grają po kilka ról, ale w Narodowym zespół był większy. Mamy też więcej osób. W Dramatycznym pojawianie się części aktorów w ciągle nowych postaciach tworzy dodatkowe wrażenie. Stają się oni jak gdyby zbiorowym bohaterem, personifikacją wsi prześladującej geometrę.

Robi to wszystko wrażenie i oddaje jak mi się zdaje cokolwiek tajemnicze intencje Kafki. Redukcja wątków pozwala się skupić na zasadniczym pytaniu: czy K. podporządkował wszystko, także swoje, bardzo teoretyczne uczucia, jednej myśli: aby dobić się do Zamku. Aby uzyskać posłuchanie u Klamma.

Miśkiewicz obsadził w roli K. aktorkę Dominikę Kluźniak. Podkreślało to pewną nierzeczywistość tej postaci, umowność jej erotycznych relacji z Friedą, dziewczyną z oberży, a potem Olgą, siostrą Barnabasa. U Szumińskiego gra geometrę utalentowany Modest Ruciński. Mam wrażenie, że jego głównym założeniem jest być maksymalnie przezroczystym, można by rzec idealnym, everymanem. Aktor zabarwia to tylko odrobinę swoim posępnym wdziękiem.

K. to skądinąd postać niemniej dziwna od jego zbiorowego prześladowcy. Od niemal pierwszej chwili, kiedy czeka na swoich „dawnych pomocników”, a potem akceptuje w tej roli dwóch osobników, których przecież nie rozpoznał. Surrealizmowi jego życiowych katastrof odpowiada jego własna niedorzeczność. We Friedzie zakochuje się w minutę. Ale czy na pewno? Jego relacje z rodziną Barnabasa są nacechowane ciągiem dwuznaczności. I Ruciński to wszystko oddaje. Może przeszkadzało mi jego pewne, podejrzewam że premierowe, rozkojarzenie. Ale na ile zna się jego perfekcjonizm, szybko to skoryguje. Ciekawe, bo podobnie rozkojarzona była podczas premiery u Miśkiewicza Dominika Kluźniak.

Reszta postaci jest grana poprawnie. Choć trochę mi brakło takich aktorskich fajerwerków, jakie dostałem w Narodowym. Mam wrażenie, że Szumiński zalecił aktorom wyciszenie, swoistą służebność wobec ogólnej wizji. Nawet preferujący wyrazistość balansującą na granicy wiecznej groteski Łukasz Lewandowski trzyma swój temperament w ryzach. A jest brutalnym synem podburgrabiego, potem jeszcze bardziej brutalnym Nauczycielem, wreszcie przez chwilę sekretarzem Erlangerem.

fot. Krzysztof Bieliński

Henryk Niebudek w czterech rolach, łącznie z najbardziej malowniczym Wójtem, był dziwnie wyciszony. Czasem wręcz nadmiernie, niektórych słów nie było słychać. Wzorowo wypełniła obowiązki mocno tu zredukowanej Oberżystki Małgorzata Rożniatowska. Przekonywała Lidia Pronobis jako Frieda. Agnieszka Roszkowska jako jedna z dwójki pomocników, kobieta grająca mężczyznę, jest właśnie co najwyżej poprawna. Bardziej trafiła do mnie jako Olga, siostra Barnabasa. Elementami układanki są Marcin Sztabiński (drugi pomocnik Jeremiasz) i gościnnie występujący w roli Barnabasa oraz sekretarza wiejskiego Mommusa Marcin Sztandel. Ten ostatni przemawia swoją zaskakującą fizjonomią chłopca.

Potęga literatury

Skądinąd wywód na temat natury sekretarzowania Mommusa (jest „sekretarzem wiejskim” i ma dwóch panów) to jeden z tych cudownych odlotów Kafki, od których przechodzi po plecach dreszcz. Tak bardzo jest to aktualne jako wieczny słowny rytuał. No właśnie, bo to jest chyba najważniejsze. Mamy do czynienia z literaturą.

Można robić z nią wiele, choćby żenić z rozmaitymi aktualnymi wymowami. Przy okazji premiery Miśkiewicza recenzenci pisali chociażby o problemie imigrantów. Przecież K. jest i pozostaje obcy. Poczucie obcości narodowej było z pewnością nieobce Franzowi Kafce. Ale ten tekst sam w sobie, komunikatywnie podawany przez aktorów Dramatycznego, jest jednak czymś więcej niż publicystyka, i czymś więcej niż sztuczka formalna.

Piszę o tym z żalem, bo pod rządami nowej dyrektor Dramatycznego Moniki Strzępki ta literacka natura teatru ma zdaje się przejść do historii. Piszę to na podstawie jej własnego programu. Zastąpić ją mają scenariusze, niemal performance’e. „Zamek” to przedostatnia premiera drugiej kadencji Tadeusza Słobodzianka. Ostatnią ma być „Amadeusz” Petera Shaffera. Żal serce ściska. Coś się kończy bezpowrotnie, bo tak sobie zażyczył warszawski ratusz. To rozciągnięte w czasie pożegnanie.

Tytuł oryginalny

„Zamek” Kafki w Dramatycznym – pożegnanie teatru literackiego

Źródło:

„Polska Times”
Link do źródła

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

06.06.2022