"Negocjator" Jana Parysa i Jacka Sucheckiego w reż. Jarosława Żamojdy w Teatrze Telewizji. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w tygodniku Do Rzeczy.
„Negocjator" chciał być thrillerem politycznym, jednak do sensacyjnej fabuły doklejono rozmaite wtręty historyczne i streszczenia niektórych wątków filozoficznych myśli Józefa Bocheńskiego. W rezultacie powstał dziwny eksperyment.
Teatr Telewizji w poszukiwaniu teatru dotykającego rzeczywistości, sięgając poza zużyty zestaw tematów, trafił na o. Józefa M. Bocheńskiego. Spektakl Jarosława Żamojdy „Negocjator" jest przypomnieniem tego fascynującego oryginała, ale też postaci wielkiego formatu: dominikanina filozofa, żołnierza walczącego w dwóch wojnach, a co najważniejsze - jednego z murarzy fundamentów myśli europejskiej XX w.
Biografia, nawet postaci największej, to zawsze tylko (czasami tylko i aż!) biografia. Książka czy scenariusz potrzebują zdarzenia, które historię czyjegoś życia uruchomią na nowo, poprzez które można je dzisiaj opowiedzieć. Barwne życie o. Bocheńskiego obfituje w takie historie, a jedna z nich stała się kanwą scenariusza (Jacek Suchecki, Jan Parys - co warto przypomnieć - autor znakomitego wywiadu rzeki z o. Józefem, „Między logiką a wiarą"). Oto w roku 1982 dominikanin Józef Maria Bocheński, wówczas profesor uniwersytetu we Fryburgu, pomagał szwajcarskim służbom specjalnym w uwolnieniu pracowników polskiej ambasady w Brnie. Ambasadę zajęło kilku uzbrojonych Polaków, twierdzących, że są bojówką organizacji o nazwie Powstańcza Armia Krajowa. Postawili żądanie... zniesienia stanu wojennego oraz azylu politycznego w Albanii. Dzisiaj brzmi to surrealistycznie, ale jest to historia tak nieprawdopodobna, że aż prawdziwa. Do dziś nie jest jasne, ile w aferze tej było elementów prowokacji, choć wiadomo, że szef samozwańczej Armii, niejaki Florian Kuszyk, to były agent SB. Atak na ambasadę, pomimo pozorów groźnego aktu terrorystycznego, bardzo szybko okazał się operacją nieudaczną i amatorską, choć zelektryzował nawet najwyższy szczebel rządowy w PRL.
„Negocjator" korzystając z tej sensacyjnej anegdoty chciałby być więc thrillerem politycznym. Jednak do sensacyjnej fabuły doklejono, co widać gołym okiem, rozmaite wtręty historyczne i streszczenia niektórych wątków filozoficznych myśli Józefa Bocheńskiego. W rezultacie powstał dziwny eksperyment, którego atutami są: mocna historia, kilka przejmujących scen, dobre aktorstwo, no i popularyzacja myśli tytułowej postaci, która jest stokroć mocniejsza od niskobudżetowych wojennych obrazków. Choćby ten, użyty w scenariuszu, krótki fragment wspomnień zakonnika z roku 1920, w którym mówi on o przedziwnym pięknie pejzażu pola bitwy - to proza wbijająca w ziemię, bliska najlepszym stronom Ernsta Jungera, pokazująca, jak bardzo o. Innocenty Maria nie mieścił się w ramach.
W o. Bocheńskiego wcielił się świetny Sławomir Orzechowski. Leży na nim ta rola znakomicie. Gra zakonnika-żołnierza, o szalonej odwadze, nonszalancko palącego camele, szarżującego w rozmowach z porywaczami trzymającymi cywili pod bronią maszynową. To prosta, wiarygodna kreacja, można w nią bez problemu uwierzyć, pomimo doskwierającej, jak zawsze w Teatrze Telewizji, oszczędności scenograficznej i produkcyjnej. Orzechowskiemu dobrze partneruje Wojciech Solarz jako Florian Kuszyk, na potrzeby scenariusza postać sprowadzona do biedaczka zagubionego w żelaznych trybach historii.
Zresztą cały spektakl nie ustrzegł się uproszczeń i schematów znanych z filmów sensacyjnych. Krótko mówiąc, każe nam się tu wierzyć, że o. Józef, niczym James Bond, samodzielnie przechytrzył i uzbrojonych terrorystów, i służby specjalne PRL, umożliwiając przy okazji służbom Europy Zachodniej dostęp do papierów ujawniających polską agenturę.
Spektakl „Negocjator" najlepszy jest więc wtedy, kiedy uwalnia się od zobowiązań trzymania widza w napięciu i pokazywania, „jak było". Rozśmieszają bon moty i prowokacje o. Józefa, który był niesłychanie dowcipnym człowiekiem. Ciekawe, na ile prawdziwa jest użyta w spektaklu anegdota o zakonniku trzymającym w celi, na wszelki wypadek, walizkę wypełnioną granatami i bronią ręczną? I czy zdarzało mu się celować z pistoletu do swojego lekarza, za jego plecami? Za serce chwytają sceny z umierającym Bocheńskim, który rozmawia już tylko, w halucynacjach, z Arystotelesem czy Platonem. Intryguje myśl filozoficzna, np. perory profesora logiki, a zarazem żołnierza, przeciwko pacyfizmowi. Tego wszystkiego nie zepsuje nawet pseudosensacyjne, wydumane zakończenie. Jednym słowem - spektakl niewolny od wad, warty polecenia, np. jako wstęp do lektury „Stu zabobonów" czy „Między logiką a wiarą".