„Niezłe ziółka” Magdaleny Mrozińskiej w reż. Pawła Aignera w Teatrze Lalek „Pleciuga” w Szczecinie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Szczeciński spektakl Pawła Aignera, oparty na tekście Magdaleny Mrozińskiej, to musicalowa komedia familijna zrealizowana jak na teatr lalkowy ze sporym rozmachem i z dużą dozą humoru, choć nie zawsze w swoim żywiole lekkiego do strawienia. Reżyser ciśnie momentami gaz do dechy na tyle mocno, że traci kontrolę nad makabreskową konwencją, którą próbuje się wraz z elementami czarnej komedii posługiwać. Autorka scenariusza stara się używać wyobraźni, która będzie bliska dziecięcemu myśleniu, jednocześnie swoją uwagę kieruje ku nazwijmy to niesprawiedliwości, która pojawiać się może w relacjach z jednostkami delikatnymi, brzydkimi, niechcianymi, niekochanymi czy z wszelką innością Znajdziemy w tym przedstawieniu wiele widowiskowych sytuacji, głównie stawiających na zabawę i jej różnorodność, tyle że inne motywy będą działały na dzieci, a inne, zwłaszcza aluzje do naszego tu i teraz, na ich rodziców.
Do napisania „Niezłych ziółek” Mrozińską zainspirowały ludowe podania, folklorystyczne baśnie, a także znane bajki, również te z kina, które wykorzystane zostały raczej w sposób mocno fasadowy i pozorowany. W samym centrum tej opowieści mamy starego diabła Borutę, pragnącego przejąć całkowitą kontrolę nad światem, tym samym doprowadzić do wyeliminowania z gry choćby Fabrykę Dobrych Bohaterów. Boruta jest w tym przedstawieniu postacią przeżywającą nieustannie tożsamościowy kryzys wynikający z poczucia braku motywacji czy szeroko tu pojmowanego natchnienia. Próbuje do swojej bandy zwerbować między innymi nie w ciemię bitą Babę Jagę, Wilka, co to i coś załatwi, ale nie bez korzyści, zestrachanego Wampira, marę Mary, diabła Rokitę i Niedokończonego Jasia, a zatem tych, którzy podobnie jak on czują się raczej zagubieni i mało pewni siebie. Wszyscy razem w swoich peregrynacjach, pełnych niespodziewanych przygód i zaskakujących wydarzeń, podczas których odżywać będą jednak pierwiastki napotkanego wcześniej w różnych odmianach szczęścia, próbują dowieść, że zło może bez najmniejszych problemów pokonać dobro. Do jakiego efektu ich wszystkich to zawiedzie i czy happy end w tak zaaranżowanej konfiguracji jest w ogóle możliwy?
Forma spektaklu – jak już wspomniałem – zbliżona jest do konwencji musicalowej i niewiele jest w niej elementów lalkowego teatru formy. Aktorzy posługują się mikroportami, co dla samego tekstu jest zgubne, szczególnie w piosenkach zagłuszanych przez grających na żywo muzyków. W warstwie inscenizacyjnej spektakl sprawia wrażenie mocno przesterowanego i momentami zbyt chaotycznego, wydaje się, że jest zdecydowanie przekrzyczany i zabiegany. Dzieje się w nim tak dużo, że w którymś momencie zaczyna to być męczące. Ilość gagów, które reżyser mnoży ponad miarę, staje się w trakcie trwania spektaklu coraz bardziej dokuczliwa i powoduje u widza zmęczenie, możliwości percepcji bardzo szybko się w takim scenicznym galimatiasie wyczerpują. Ważną postacią w „Niezłych ziółkach” jest wielkanocny zając, który próbuje buntować się przeciwko niecnym poczynaniom Boruty. Ten wątek jest w przedstawieniu Aignera najciekawszy, albowiem stawia problem norm i zasad, które są narzucane człowiekowi z góry i nie pozwalają na własne poszukiwania swojego miejsca na ziemi, a także zagadnień dotyczących wszelkiego rodzaju czynników decydujących o wartościach godnych akceptacji, tych nieobjętych dyskredytacją, a domagających się aprobaty.
W rezultacie refleksja, która może pojawić się w finale wskazuje na to, jak ważną rolę w naszym życiu pełni przyjaźń, miłość i chęć pomocy innym, albowiem tak naprawdę dobro można znaleźć w każdym z nas i żadne zło nie jest w stanie wymazać cech przynależnych ludzkiej prawości. Nie jest to oczywiście nic szczególnie odkrywczego, ale też i scenariusz Mrozińskiej w swojej formie i treści nie jest jakoś wyjątkowo odkrywczy czy nacechowany dydaktyzmem. W dużej mierze stara się on ogrywać dobrze nam znane stereotypy, które autorka bierze pod obstrzał, a reżyser udynamicznia sporą dawką absurdu. Dodatkowo natłok sytuacji pełnych przesadzonej ekspresji i energetycznego naddatku, mnożenie za wszelką cenę kolejnych wątków, pójście tylko i wyłącznie w stronę zabawy i humoru w jego różnych odcieniach, zdaje się mocno może nie banalizować, ale w jakiś sposób jednak spłaszczać samą opowieść, która z tym co oglądamy w scenicznych działaniach nie zawsze wchodzi w odpowiedni dialog. Być może to rezultat trudnej do powściągnięcia inwencji reżysera, któremu jednak aktorzy w pełni zawierzyli. Ich zaufanie jest naprawdę godne podziwu.