„Pastorałki staropolskie” w reż. Jitki Stokalskiej w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Czy literatura staropolska, z bogatym wyborem kolęd i pastorałek, ciekawym paralelizmem leksykalnym i synonimią wciąż może stanowić inspirację dla ludzi teatru? Z pewnością. O tym, że dawne kantyczki z XVI i XVII wieku wraz z tradycyjną muzyką wciąż mają niepowtarzalny urok i świeżość próbują przekonać współczesnego widza twórcy „Pastorałek staropolskich” – Jitka Stokalska, która z powodzeniem i od dawna reżyseruje spektakle operowe (realizacje w Warszawskiej Operze Kameralnej, Operze Bałtyckiej i Polskiej Operze Królewskiej) oraz były kierownik zespołu Ars Nova Jacek Urbaniak, kompozytor, instrumentalista, uznany specjalista, wykonawca i pionier ruchu muzyki dawnej w Polsce, której poświęca się od ponad czterdziestu lat. Wraz z dyrygentem Karolem Szwechem, na deskach Opery Królewskiej w warszawskich Łazienkach, przybliżają publiczności wielowiekową, nieco zapomnianą tradycję świeckich przedstawień i śpiewów, w których wyraźnie słychać bliskie, harmonijne relacje muzyki z tekstem. Zadanie niełatwe, a kluczem stała się tu przemyślana, dopracowana praca reżyserska, aktorska oraz szacunek dla pięknej staropolszczyzny i twórczości mistrzów dawnej muzyki, która w prosty sposób łączy się tu z motywami ludowym, a także utworami skomponowanymi specjalnie dla tej inscenizacji oraz śpiewnym kolędowaniem. Zabawne, ucieszne, rubaszne, choć z maleńkim odcieniem gorzkiej satyry widowisko muzyczne oparte na Biblii, przenosi słuchających w świat opowiadanych historii i doskonale wpisuje się w tematykę bożonarodzeniową. „Pastorałki staropolskie”, pełne ludowej obrzędowości, lekkiej krotochwili dowodzą, że dawne szopki i jasełka, cieszące naszych przodków, w niemal niezmienionej postaci pozostają nośną, zrozumiałą i ponadczasową materią. I nadal mają szansę bawić.
Wyjątkowa uczta wokalna i instrumentalna, łącząca tekst pisany staropolskim językiem z pieśnią, zawiera motywy religijne, osobiste, nawet filozoficzne. Na scenie brzmi znakomicie, a zrozumienie treści kantyczek nie nastręcza żadnej trudności, pozwalając docenić uniwersalizm bożonarodzeniowych tradycji – zapisane są w nich nie tylko biblijne opowieści, ale też nadal aktualne przesłania, a tkwiące w jasełkach okruchy sacrum i profanum podkreślają próbę sprytnego połączenia „duchowości i sztuki”. Pytanie, czy taka wizja kłóci się z naszymi wyobrażeniami o trwałym dialogu tradycji ze współczesnością? Z pewnością nie. Starannie przygotowywany spektakl Jitki Stokalskiej przemawia do nas urokiem uczuciowości i mądrości „prostych domaków” (jak pisał o rodakach Mikołaj Gomółka w epoce renesansu). I nie jest to kopia ani adaptacja „Pastorałki” Leona Schillera, tylko zupełnie nowy spektakl, o innym charakterze i ze scenariuszem autorstwa Jitki Stokalskiej, choć oczywiście występują tu pewne podobieństwa, dlatego porównania do inscenizacji Schillera pojawiają się w opiniach i recenzjach. Przedstawienie zawiera wprawdzie teksty mówione, ale jest ich niewiele (przyznaję, przygotowane zostały znakomicie), a muzyka i śpiew pozostają najważniejszymi. Muzyka stworzona przez kompozytora, z posmakiem współczesności, ale zachowaniem stylu renesansowo-barokowego płynnie łączy się z instrumentalnym, klasycznym brzmieniem twórców sprzed wieków. Urbaniak wykorzystał utwory znanych twórców – m.in. Władysława z Gielniowa, Mikołaja Gomółki, Sebastiana Klonowica oraz anonimowych. Obok tych kompozycji pojawiają się ludowe, często góralskie akcenty, smyczki i zaśpiew w scenkach rodzajowych z pasterzami – arcypolskie i wręcz porywające. Równie urzekające pozostają pieśni staropolskie – świeckie i religijne, czasem w odmiennych od oryginału aranżacjach, których przygotowanie nie sprawia Urbaniakowi żadnej trudności oraz orientalne skale muzyczne doskonale dopasowane do scen przedstawiających Heroda i żydowskiego Rabina czy orszak Trzech Króli. A wszystko okraszone zostało rubasznymi figlami, nawet psotą i śmiechem z odcieniem należytej powagi.
Uchwycenie myśli dawnych autorów, odtworzenie ich mentalności nie jest łatwe, jednak dzięki teatralno-muzycznej wersji i umiejętnemu wykonaniu udało się tego dokonać. „Pastorałki staropolskie” składają się z trwających dwie godziny ośmiu aktów z prologiem i finałem, w których poznajemy całą historię związaną z narodzeniem dzieciątka Jezus, począwszy od scen w raju i grzechu pierworodnego Adama i Ewy. Naszym przewodnikiem w tej fascynującej wędrówce przez obrazy misterium będzie Prologus – w tej roli Adam Kruszewski. W jego ustach w pełnej krasie brzmi archaiczny styl, łączony z dynamicznymi powiedzeniami, łagodniejszymi frazami innych postaci – wszystko w zależności od charakteru i sytuacji. Jakże miło słucha się takiej „staropolszczyzny”! Bezpośrednie doświadczenie piękna języka to zasługa wypracowanej dykcji i warsztatu aktorskiego. Ale wszystkie te niuanse wymagają od śpiewających zazwyczaj artystów wypracowanej, wyćwiczonej i perfekcyjnej mowy, jak w teatrze dramatycznym. Aktorzy, posługując się staropolskim językiem, doskonale radzą sobie z zawiłą składnią, nie gubiąc przy tym rytmiki wypowiedzi (w dużej mierze dzięki pracującej z nimi specjalistce od wymowy, Małgorzacie Kaczmarskiej). Wyraźnie bawią się językiem, nadając mu żywotność i ekspresję. Na scenę wkraczają postacie znane z ludowych przypowiastek i jasełek, a także z Biblii – Ewa i Adam, Archanioł Michał, Szatan, potem Maria, Józef, Archanioł Gabriel, Karczmarze, Herod i Żyd, Pasterze i trzej Mędrcy – Królowie ze Wschodu. Od początku do końca krążą wokół bohaterów wspomniany Diabeł i Śmierć, postacie obowiązkowe w ludowych, jarmarcznych teatrzykach. Ich szalony taniec (i aria Śmierci), opracowany do melodii „Umarł Maciek umarł już leży na desce, gdyby mu zagrali podskoczyłby jeszcze” jest wręcz rozbrajający! Mnóstwo tu ciekawych choć prostych pomysłów inscenizacyjnych – urocze sceny z dziećmi (wielkie brawa dla najmłodszych wykonawców!), które jako potomkowie Ewy wysuwają się spod szaty pramatki, potem w rzezi niewiniątek – bardzo sprytnie przygotowanym epizodzie, symbolicznym i wymownym – są szalenie przekonujące i w końcu przebrane za meczące owce ostatecznie podbiją serca publiczności. Warto dodać, że całość zachowuje radosną, niewymuszoną atmosferę bożonarodzeniową. Bowiem te „Pastorałki staropolskie” są pogodne, religijne i humorystyczne, wręcz nieco groteskowe (na przykład pyszne sceny z Adamem – w tej udanej, małej roli Rafał Żurek i Ewą – Agnieszką Kozłowską). Bawią także satyryczne, łagodnie uszczypliwe epizody z Karczmarzami, posługującymi się zróżnicowaną gwarą – Mazurem, Żydem, Rusinem i pijanym Polakiem (w wymienionych wcielają się Marek Wawrzyniak, Grzegorz Żołyniak, Mikołaj Zgódka, Paweł Kowalewski) oraz inne, na góralską bądź nizinno-ludową nutę, z dziarskimi, zawadiackimi Pasterzami – Jakub A. Grabowski, Paweł Kowalewski, Paweł Piękoś, Mikołaj Zgódka, Samuel Ferreira, Piotr Kędziora, Marek Wawrzyniak, Grzegorz Żołyniak. Uwagę zwracają też Trzej Królowie (Leszek Świdziński, Piotr Halicki, Wojciech Gierlach) i dyrektor Andrzej Klimczak w zabawnej roli Rabina, a także Witold Żołądkiewicz jako „groźny” Herod.
Stokalska i Urbaniak nie nużą ani też nie moralizują, proponując tradycyjne widowisko muzyczne, klasyczne i klarowne, bliskie polskiej duszy, szopkom i naszym świątecznym, wielowiekowym obyczajom. Podkreśla to scenografia autorstwa Marleny Skoneczko, stworzona z naturalnych materiałów, z najważniejszą drewnianą, wielofunkcyjną szopką w centrum sceny (która początkowo funkcjonuje jako raj dla Adama i Ewy), z obowiązkowym osłem i krową – jak w malarstwie z motywami narodzin Dzieciątka Jezus. Dobrze wpisuje się w tę malarskość i klimat ruch sceniczny Joanny Drabik, tańce i swawole bohaterów dodają dynamiki, a zimowa aura, sanie w których podróżuje ciężarna Maria nie kłócą się wcale z betlejemską wizją. Toż tak było zawsze w polskich, narodowych szopkach. Niestety, nie wszystko wypadło idealnie. Akustyka naszej pięknej Opery Królewskiej nie jest najlepsza, dlatego nie słychać śpiewaków z głębi sceny. Niektórzy artyści radzą sobie z tym problemem (na przykład Sławomir Jurczak jako święty Józef czy wspomniany Adam Kruszewski), ale część wypada gorzej – Archaniołowie, Diabeł i Maria. Czy można coś na to zaradzić? Być może odpowiednie ustawienie śpiewaków trochę by pomogło… .
Za to dwudziestoosobowy, pełen energii zespół muzyczny pod batutą młodego dyrygenta Karola Szwecha wypada bez zarzutu – orkiestra gra na współczesnych instrumentach i jak się okazuje, wcale to nie przeszkadza w wydobywaniu z tradycyjnego przedstawienia charakteru i stylu muzyki dawnej.
Mimo wspomnianych niedostatków nie ma mowy o nudzie, a całość bogata w elementy chóralne, epickie oraz solowe partie wokalne promieniuje urokiem tradycji, tak miłej sercom widzów, którzy chętnie zaśpiewaliby jeszcze więcej kolęd, zachęcani przez życzliwego, charyzmatycznego dyrygenta oraz cały zespół Opery. Warto docenić potencjał tkwiący w tym muzycznym spektaklu, czasem celowo naiwnym, uciesznym i krotochwilnym, nienachalnym, świecko-religijnym i żywotnym mimo licznych archaizmów. Najnowsze przedstawienie w POK z pewnością jeszcze wielokrotnie pojawi się wśród bożonarodzeniowych propozycji Polskiej Opery Królewskiej.