Zobaczyłem w którymś z programów informacyjnych smętny obrazek: wysoki, szczupły mężczyzna w kapelusiku zmierzał nieśpiesznie do hali odlotów. To Sławomir Mrożek wyprowadzał się z Krakowa do Nicei. Zrobiło mi się żal, że już go nie będzie można spotkać przypadkiem na Plantach pisze Jacek Fedorowicz w Gazecie Wyborczej.
Chociaż z osobistych spotkań z artystą niekoniecznie musi wynikać coś szczególnego. Są artyści, którzy realizują się w życiu towarzyskim, a są też tacy, którym wystarcza to, co tworzą. Zajęci sztuką nie tęsknią do dyskusji o sztuce. Dawno, dawno temu do Warszawy przyjechał Friedrich Dürrenmatt i władza urządziła mu oficjalne spotkanie z polskimi intelektualistami. Było dość sztywno. Na koniec padło: "Czy państwo mają jakieś pytania?", a gdy nikt nie miał, urzędnik z Ministerstwa Kultury postanowił namówić siedzącego akurat w pierwszym rzędzie Mrożka. Bo też dramaturg przecież. Mrożek, po dłuższym molestowaniu, powiedział wreszcie: "Niech pan go spyta, co słychać". Wielbiłem pisarstwo Mrożka od zarania. Jego zbiór opowiadań "Półpancerze praktyczne" był dla mnie objawieniem, podobnie jak pierwsza wystawiona sztuka "Policja". Sekundowałem mu w sporach z teatrami, w pełni przyznawałem mu rację, gdy opublikował listę zabiegów