Są takie tematy, które tylko sztuka może obłaskawić. Jednym z nich jest strach. Tym razem rozmawiamy z Michałem Kmiecikiem, dramatopisarzem i autorem sztuki „Król potworów", który przy pomocy śmiechu potrafi rozbić każdy schemat myślowy. Jesteśmy tuż po premierze "Króla potworów" na deskach Teatru Współczesnego w Szczecinie
To jak jest z tym końcem świata? Można czy nie można mówić o nim na wesoło i z dystansem?
Są takie tematy, które można rozbrajać i obłaskawiać śmiechem. Jestem zwolennikiem tego, żeby w teatrze było zabawnie. Nie chciałbym, żeby mój teatr był miejscem depresyjnym i smutnym, do którego idzie się za karę. W przeszłości doświadczyłem tego jako widz. To mnie ukierunkowało, aby tak nie robić. Kiedy zaczęliśmy prace nad spektaklem „Król potworów", wydawało nam się, że będziemy mówić o końcu świata na poważnie. Na poważnie, ale nie w sposób depresyjny. Tylko, że trzy tygodnie po rozpoczęciu prób „koniec świata" zmaterializował się na naszych oczach. To zmieniło nam perspektywę. Początkowo byliśmy bardzo ostrożni w określaniu miejsca i czasu w jakim znajdują się nasi bohaterowie, a tu nagle znaleźliśmy się w ich rzeczywistości.
Czyli najważniejszy jest dystans?
No właśnie nie. Nie jestem fanem dystansu. Wydaje mi się, że dystans odbiera powagę i refleksję. Przecież są tematy, które nie są poważne, ale nie wykluczają poważnego namysłu. Mówiąc o „Królu Potworów" mam wrażenie, że przez komedię czy nawet farsę dobijamy do tego, co jest serio. Jednocześnie, dzięki lekkiej formie udaje nam się zaprosić widza do pożytecznego i fajnego spędzenia czasu. Śmiech to dobre narzędzie, a nawet broń do rozbijania pewnych schematów myślowych.
Zaczynając pracę nad spektaklem postawiliście sobie za cel uświadomienie społeczności, pouczenie, a może przeciwnie spłaszczenie i bagatelizowanie problemu? Pytając wprost - po co stworzyliście „Króla Potworów"?
Po pierwsze, z końcem świata należy się oswoić. Po drugie, z końcem świata należy się przytulić. Jeden z nich właśnie wydarzył się na naszych oczach. Przed nami pewnie jeszcze wiele kolejnych takich „końców". Tak zrodziła się potrzeba pokazania tego. Na pewno nie chcemy bagatelizować czy wyśmiewać tematu. Mam poczucie, że udało nam się go potraktować poważnie i jednocześnie przyjaźnie dla widzów.
Udało Warn się również obalić jeden ze stereotypów -jak sztuka współczesna to taka, której nikt nie rozumie nawet po tygodniu. To było celowe działanie?
Mam nadzieję, że po wyjściu z naszego spektaklu w głowach widzów refleksja zostanie jeszcze na chwilę, na godzinę, a może i na resztę życia - to już kwestia indywidualna. Rozumiem o jakim stereotypie mówisz. Są artystki i artyści, którzy rzeczywiście nie mają poczucia humoru i traktują tematy bardzo poważnie. Sam oglądałem spektakle czy dzieła, których do końca nie rozumiałem. Jednak nam zależało na uzyskaniu zupełnie innego efektu. Poza tym robimy to przedstawienie z aktorami już dziewiąty miesiąc. Z reżyserem Marcinem Liberem pracujemy nad nim jeszcze dłużej. Szkoda by było tego czasu i tej pracy, żeby nie dotrzeć z przekazem do widzów.
Co ciekawe, próby do spektaklu odbywały się w wersji online. Na ile ten sposób komunikacji wpłynął na całokształt sztuki? Wszystko poszło zgodnie z planem?
Na pewno nie wszystko poszło zgodnie z planem. Najlepszym przykładem jest premiera, miała odbyć się 18 kwietnia, a zobaczyliśmy ją 11 września. Tak się złożyło, że lockdown objawił się, kiedy jeszcze pisałem tekst. Część scen dopisywałem na bieżąco, a później czytaliśmy je razem na zoomie. To było dość... trudne, jak większość zoomowych doświadczeń (uśmiech), ale pozwoliło nam być razem w teatrze i uwspólniać refleksje. Określiłbym to jako protezę naszej codziennej pracy. Zamiennik, który w tych okolicznościach stwarzał możliwość działania z poziomu domu. Trudno mi jednak powiedzieć na ile miało to wpływ na ostateczny kształt spektaklu. Na pewno pisałem sceny na mniejszą liczbę osób, ale czy to wynikało z myśli o społecznym dystansie, czy wewnętrznej potrzeby - tego nie wiem.
Zaintrygowała mnie też zapowiedź spektaklu -„Król potworów" na podstawie niedokończonego dramatu „Na krawędzi". Co to znaczy? W jakim sensie ta historia jest niedokończona? Widz sam ma dopowiedzieć koniec czy aktorzy mają otwartą furtkę ku improwizacji?
Z Marcinem Liberem długo rozmawialiśmy o tym jak sztuka powinna się nazywać - „Król potworów" czy „Na krawędzi". Byliśmy na takim etapie, że zapadła decyzja, by opisać sztukę w sposób jaki przywołałaś. Zawsze piszę sztuki w kontakcie z aktorami. Tak rozumiem swój zawód i tak go uprawiam. Jeśli chodzi o „litery" to dla mnie w teatrze nie ma miejsca na improwizację. Na pierwszą próbę przyjechaliśmy do Szczecina z kilkoma scenami, aby nadać sztuce kształt. Dla Marcina to kolejne przedstawienie w Szczecinie, ale dla mnie to debiut. Poznając zespół stworzone role powoli zaczynały się ze sobą lepić, a pewne potencjały urzeczywistniać. Moim zdaniem ta sztuka jest skończona, nawet jeśli nie udało jej się dokończyć zgodnie z pierwotnym planem.
W takim razie czy dowiemy się czym lub kim jest tytułowy Król potworów?
Przyznaję się, że w pierwszym momencie pomyślałam o Godzilli, która na deskach teatru mogłaby być nieco... absurdalna. Nie nazwałbym Godzilli absurdem. Pierwszy film, który o niej powstał, był przejmującą opowieścią o bombie atomowej. Myślę, że to piękna metafora tego, jak tragicznie może się skończyć zbyt daleko idąca ingerencja w porządek świata.
...ale ta ostatnia Godzilla niewiele ma wspólnego z tą pierwszą.
To fakt. Rzeczywiście wyszło wiele monster movies polegających jedynie na walce między wielkim, a większym stworem. Nas w tym przypadku interesowała sama metafora potwora. Wiemy jakie lęki Japończycy sublimują w Godzilli. Jestem ciekaw jakie lęki będzie sublimowała szczecińska widownia w naszym potworze. Poza tym jestem ciekaw wrześniowych prób. Latem mieliśmy przerwę i na nowo będziemy w sobie rozpalać emocje. Zastanawiam się, co ten spektakl będzie dla nas teraz znaczyć? Kiedy zamykaliśmy próby, wszystko kojarzyło nam się z koronawirusem. Jest taki monolog postaci granej przez Wojciecha Sandacha, w której głosi, że nienawidzi łazić do lasu, bo łażenie po lesie jest bez sensu i to rozrywka dla debili. W momencie, kiedy nasz rząd postanowił zamknąć lasy te słowa nabrały nowego znaczenia. Wiele innych scen było podobnie odbieranych. Jestem ciekaw jak będzie teraz, bo mimo tego, że codziennie pada nowy rekord zachorowań, żyjemy tak jakby wirusa już nie było. Jestem ciekaw czy podskórnie pielęgnujemy strach czy zupełnie go wyparliśmy. To ważne, bo strach jest głównym tematem tego przedstawienia.