W naszych czasach dialog, słowo umierają, wystarczy posłuchać debat politycznych. Są nieustające monologi. W teatrze też przestajemy ze sobą rozmawiać. A jeśli nie wróci zdolność empatii wobec odbiorcy, to teatr może nie umrze, ale będzie coraz mniej interesujący - mówi Jan Englert, aktor i reżyser, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego w Warszawie.
Teatr Narodowy zaczął grać jako jeden z pierwszych w Warszawie - już w czerwcu. Teraz mamy pierwszą premierę: „Matkę Joannę od Aniołów" według Jarosława Iwaszkiewicza w reżyserii Wojciecha Farugi - po siedmiu latach wróciła na scenę świetną rolą Małgorzata Kożuchowska. Niektóre teatry do dziś zwlekają ze startem.
Trzeba było jak najszybciej wyjść na boisko i nie oddać teatru do końca systemowi online. Do tego ciągnie wszystkich - nauczycieli, wykładowców, ale i niektórych aktorów. Bo w internecie mieli teraz swoje pięć minut, kaleczyli polską poezję, grali dobranocki, ale dostali 4 tysiące polubień To im dało iluzję: nareszcie wiem, że mam swoich wielbicieli. A przecież występy online to zaprzeczenie istoty teatru. Ta forma może sobie istnieć, przez chwilę była protezą. Ale wszyscy wiedzą, że istotą teatru jest dojmująca teraźniejszość. Twórczość teatralna trwa tyle, ile trwa spektakl. Nie liczy się to, co my wysyłamy do odbiorcy, ale to, co z widowni wraca do nas. W przedstawieniu jeden element jest wymienny: widz. Internet bezpośredniego kontaktu nam nie da.
Pan nie siadał przed ekranem laptopa podczas pandemii?
Ależ siadałem, patrzyłem choćby na nasze „Dziady". I na czym się łapałem? Bardziej mnie interesowały wpisy, komentarze z boku niż samo przedstawienie. Ba, w jego trakcie chodziłem zrobić sobie herbatę. Obraz jest w takich internetowych transmisjach ważniejszy niż dialog, niż słowo. W naszych czasach dialog, słowo umierają, wystarczy posłuchać debat politycznych. Są nieustające monologi. W teatrze też przestajemy ze sobą rozmawiać. Studenci w Akademii nie słyszą, co mówi do nich partner. Muszą w związku z tym grać na podniesionym diapazonie. Kazimierz Dejmek angażował nie tych aktorów, co najwięcej gadali, lecz tych, co słuchali.
A pan słucha?
Tak, staram się słuchać. Dla mnie największą frajdą jest to, że każdego wieczoru partner gra trochę inaczej. Więc i ja gram inaczej. Jeśli nie wróci zdolność empatii wobec odbiorcy, to teatr może nie umrze, ale będzie coraz mniej interesujący. Przynajmniej dla mnie. Może tego nie dożyję.