EN

27.09.2024, 14:23 Wersja do druku

Z kamerą wśród zwierząt

„Koziołek Matołek w Afryce” Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza w reż. Marka Zákostelecký'ego w Teatrze Banialuka im. Jerzego Zitzmana w Bielsku-Białej. Pisze Ludwika Gołaszewska-Siwiak z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Dorota Koperska

Sezon artystyczny Teatru Banialuka w Bielsku-Białej otworzyła prapremiera „Koziołka Matołka w Afryce”, nieadaptowanej dotychczas na teatralne deski IV Księgi „Przygód Koziołka Matołka” Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza (1934). Autorem scenariusza jest czeski reżyser i scenograf Marek Zákostelecký.

Gdzieś w zapomnianym magazynie zostaje odkryte stare studio filmów rysunkowych. Chociaż nieco zakurzone, ma wszystko, czego potrzeba: kamery, mikrofony, stół do animacji. Prędko zjawia się ekipa filmowa (Magdalena Obidowska, Katarzyna Pohl, Włodzimierz Pohl, Ziemowit Ptaszowski, Tomasz Sylwestrzak, Piotr Tomaszewski). Przewodzi jej Kierownik Planu – narrator (Konrad Ignatowski). Ubrani w szare, robocze stroje i berety sprawnie, choć z drobnymi potknięciami, rozpoczynają pracę nad zarzuconym niegdyś dziełem: „Przygodami Koziołka Matołka w Afryce”.

Na prośbę mieszkańców sawanny, najsłynniejszy polski kozioł, przybywa na Czarny Ląd, by nauczyć zwierzęta zabawy. Razem z nim przemierzamy pustynie, głębiny morza, dżungle, a nawet kosmos. Poszczególne epizody przygód to ujęcia filmu rozdzielane klapsami i krótkimi komentarzami narratora. Bajka powstaje na oczach widza. Aktorzy współtworzą muzykę i scenografię. Na ekran-kliszę wpływają kolejne postaci komiksu narysowanego przez Mariana Walentynowicza. Barwnością odróżniają się od nieco przytłaczającej szarości studia. Poruszają się wolno, chętnie zastygają, pulsują. Ich tło stanowią rzucane na ekan jaskrawe obrazy animowane na stole ustawionym z boku sceny. Akcja toczy się niespiesznie, nie ma punktu kulminacyjnego, a kolejne jego zalążki są urywane przez zmianę ,,ujęcia”. Wirujące kolory rekompensują fabularną monotonię.

Zákosteleckemu udało się stworzyć spektakl ze wszech miar familijny, nawiązujący przy tym do filmowej tradycji miasta (chociaż najsłynniejsza ekranizacja powieści Makuszyńskiego powstała w Warszawie). Dla starszych widzów to bez wątpienia podróż sentymentalna. Obrana przez twórców estetyka nie godzi w kanoniczne przedstawienia bohaterów, ale podąża za nimi. Nie zabrakło też mrugnięć okiem, subtelnych żartów o pracy artystów. Jednocześnie, filmowa konwencja z powodzeniem wychodzi naprzeciw oczekiwaniom młodego widza. Tworząc iluzję filmu, znakomicie trafia w gusta przyzwyczajonego do obcowania z ekranem pokolenia. Jest piosenka, zwroty do publiczności – wszystko, co składa się na udane niedzielne przedpołudnie spędzone z rodziną.

fot. Dorota Koperska

Ludwika Gołaszewska-Siwiak – wbrew pozorom dwudziestotrzyletnia panna. Kocham pieczone buraki, wyprawy rowerowe i Program II Polskiego Radia. Teatr pojawił się w moim życiu dość wcześnie, ale ciągle mi go mało. Interesuje mnie wszystko, co na wschód. Szczególnie na talerzu.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne