3. „InlanDimensions” International Arts Festival w Centrum Sztuk Performatywnych „Piekarnia” we Wrocławiu. Pisze Adam Zawadzki z Nowej Siły Krytycznej.
Instytut Grotowskiego dał w tym roku gościnę InlanDimensions International Arts Festival. To międzykontynentalne i międzymiastowe (Wrocław-Gdańsk-Radom) wydarzenie, którego kuratorem jest Nikodem Karolak z gdańskiej Fundacji Pomosty. Na program składały się nie tylko spektakle, ale także imprezy muzyczne i warsztaty, a przede wszystkim filmy. Hasło tegorocznej, trzeciej, edycji brzmiało: „Azja nie istnieje”. Jest jeden kontynent euroazjatycki i odmienne tradycje, które go wypełniają, kształtując sztukę współczesną. Ambasador festiwalu, polonista Tokimasa Sekiguchi, jest propagatorem tej idei: „operowanie pojęciem «Azja» powoduje nieuchronnie i, co gorsza, niezauważalnie wypaczenie naszego widzenia świata, a wypaczony obraz świata staje się w końcu przyczyną wypaczenia samowiedzy, obrazu nas samych”. To postrzeganie rzeczywistości bliskie Jerzemu Grotowskiemu, stąd obecność festiwalu we Wrocławiu. Obejrzałem dwa przedstawienia spośród pięciu w programie.
Seul 1909
Japoński zespół Seinendan zaprezentował „Obywateli Seulu” na podstawie scenariusza i w reżyserii Hiraty Orizy. Spektakl miał premierę w Japonii w 1989 roku, ale po raz pierwszy pokazano go w naszej części Europy. Sztuka przenosi nas do roku 1909, tuż przed aneksją Korei przez Japonię. Obserwujemy codzienne życie japońskiej rodziny w Seulu, która na tyle czuje się zasymilowana (tym bardziej, że żyje w dobrobycie, głowa rodu to jednocześnie szef firmy-sklepu z artykułami papierniczymi), iż nie odczuwa kolonizacyjnej pozycji w społeczeństwie. Przeciwnie, Shinozaki uważają się za liberałów. Z jednej strony jest to prześmiewcza komedia obyczajowa z elementami satyry, wychwytująca międzypokoleniowe różnice, co się przekłada na kontrasty między kultywowaniem tradycji a zatapianiem się w popkulturze. Z drugiej zaś strony to dramat społeczno-polityczny, który przybliża nam postawy japońskich elit wobec Koreańczyków.
Akcja rozgrywa się w salonie, służba (zarówno Koreanki, jak i Japonki) podaje herbatę do stołu. W rozmowie pada pseudonim japońskiego poety, najstarsza córka kupiła właśnie kilka książek, między innymi tomik jego wierszy. Koreańska służąca Toshiko zna jego twórczość, podejmuje rozmowę z Aiko. Japończyków (także służące) to zdumiewa, z wyższością traktują Koreańczyków, uważają na przykład, że ich język nie nadaje się do tworzenia literatury. Toshiko, niemoralnie potraktowana przez Pana Shinozaki, postanawia uciec z jego najstarszym synem. Rodzina uważa, że Ken’ichi szybko pojmie, że to fałszywa miłość i wróci.
Z rodziną mieszka student, tak zwany „shosei”, co oznacza, że Takai w zamian za zakwaterowanie pomaga w domowych obowiązkach. Zaprasza w gości znajomego, wszyscy myślą, że to właśnie ów pisarz, ale Yanagihara Takehachiro przedstawia się jako magik. Poproszony o wykonanie jakiejś sztuczki, proponuje, że przewidzi, jaka jest pogoda Londynie. Któż jednak wtedy mógł potwierdzić jego przepowiednię?! Jego drwina jest oczywista. Idzie skorzystać z toalety i nie wraca. Czyżby to kolejna sztuczka? Została po nim walizka. Student otwiera ją. Po podłodze rozsypują się pingpongowe piłeczki, spośród przyrządów do sztuczek magicznych Takai wyciąga kolorową chustę. Młodsza córka, Yukiko, oplata się nią – tak kończy się spektakl.
Akcja toczy się w spokojnym tempie. Zaciekawienie z każdą minutą wzrasta, spodziewamy się wybuchu między dwoma nacjami, ale nie dochodzi do waśni. Rzecz w napięciu.
Czym jest wolność?
„Stacja wodna” to swego rodzaju przystanek w podróży. Miejsce ze źródłem bieżącej wody zdatnej do picia. Zatrzymamy się przy nim na dwie i pół godziny. Jesteśmy poproszeni o zachowanie ciszy. Nie usłyszymy żadnych słów. Dźwięk, który do nas dociera cały czas, to płynąca do naczynia woda z kranu, umiejscowionego na środku sceny, i odgłosy działań aktorów. Spektakl SEAMI & Arts Management Center z Fukuoki w reżyserii koreańskiego reżyser Kim Seil to wznowienie słynnego widowiska Ōty Shōgo z 1981 roku.
Światło powoli się ściemnia, z lewej strony sterta usypana z przedmiotów codziennego użytku: zniszczone krzesła biurowe, elektrośmieci, żelazne skrzynki, ozdoby ogrodowe... Wszystkie ciemne, wydawałby się osmolone. Postapokaliptyczny Olimp.
Pierwsza na szlaku do wody pojawia się dziewczynka ubrana w ładną niebiesko-błękitną sukienkę, z torbą przez ramię. Wygląda rezolutnie, niczym Czerwony Kapturek albo Alicja z Krainy Czarów. Pomyślałem, że zobaczę baśniowa opowieść. Nie miałem jednak racji. Aktorka porusza się niesamowicie wolno po ścieżce, co jakiś czas podnosi nogę, zatrzymuje się w tej pozycji na krótki moment, kładzie stopę na drewnianej płycie (wytyczają ścieżkę) i znów nieruchomieje. Wszyscy aktorzy będą poruszać się w podobny sposób i w tym samym kierunku: z lewej strony sceny do prawej, zawsze zatrzymując się przy wodopoju. Dalsza droga jest trudnym do jednoznacznego zinterpretowania celem.
Postaci postrzegamy jako migrantów, rozproszony w diasporze naród: zakochani, para kumpli, samotnicy… Poznajemy ich charaktery, sposób życia, relacje. Każdy w trakcie tej wędrówki otrzymuje swego rodzaju nagrodę, towarzyszą temu nieoczekiwane miłosne reakcje: nagły pocałunek osób tej samej płci, namiętność kochanków, sielankowa radość, sen kobiety w wielkim wiklinowym koszu, dziewczyna w zaskakujący sposób komentująca spoliczkowanie żony przez męża.
Dynamika działań wymaga od widza uwagi, neguje niejako nasz pędzący świat. Brzmią miniatury fortepianowe „Gymnopedie” Erika Satie’ego, koncert na obój Tomaso Albinoniego, ale gdy nadchodzi wyczekiwany moment i aktor pochyla się, aby napić się wody, zapanowuje cisza. Strumień zmienia trajektorię i wytwarza inny dźwięk. To chwila wytchnienia dla postaci i dla widza. Jest jak oddech medytującego mnicha. Czasem zamykałem oczy, aby skupić się tylko na tym, co słyszę.
W wielu miejscach na Ziemi brakuje wody pitnej. Z drugiej strony mamy przerażający konsumpcjonizm, nadprodukcję odpadów. Ludzie migrują między tymi biegunami cywilizacji, jednocześnie bojąc się spotkania z innymi. „Stacja wodna” pozostawiła we mnie pytania na temat wolności, tej egzystencjalnej i tej związanej z czasem, ruchem.
Z rozmowy z Nikodemem Karolakiem wiem, że powstaje polsko-japońska inscenizacja „Kosmosu” Witolda Gombrowicza w reżyserii Koike Hiroshi, premiera ma się odbyć w lutym 2023 roku. W planach też wyjazd polskich aktorów do Japonii. Efekty tych działań zapewne zobaczymy w kolejnej edycji InlanDimensions, w której pojawią się też zespoły z Korei.
***
3. „InlanDimensions” International Arts Festival, „Azja nie istnieje”, Centrum Sztuk Performatywnych „Piekarnia” we Wrocławiu, 16 września - 7 października 2022.