Pamiętam rozmowę z Andrzejem Wajdą. Bardzo chwalił, mówił, a potem jeszcze to napisał, że to dla niego najlepsza transpozycja Różewicza w teatrze, a widział ich wiele - o „Rajskim ogródku” Tadeusza Różewicza w reżyserii Pawła Miśkiewicza z krakowskiej PWST pisze Łukasz Maciejewski w AICT Polska.
Ten tydzień spędzę między innymi w Łodzi, 41 już edycja Festiwalu Szkół Teatralnych, święto naszych studentów, teatru, nadziei i radości.
A z racji na niedawne cudowne spotkanie z Magdą Czerwińską, pomyślałem, że napiszę kilka słów, kilka zdań o najwspanialszym dyplomie teatralnym jaki widziałem kiedykolwiek – o „Rajskim ogródku” Tadeusza Różewicza w reżyserii Pawła Miśkiewicza z krakowskiej PWST.
***
„Rajski ogródek” – spektakl, który przetrwał.
I wspominam o nim niekiedy, na przykład rozmawiając ze studentami o najlepszych dyplomach.
Ten był rzeczywiście najlepszy.
Wybitny.
Tak wiele, mimo wszystko, pamiętam.
Stół, drewniany, na stole obrus, w tle muzyka. Znajoma muzyka. Kurylewicz i Warska głównie. Jak ja tę Warską uwielbiałem.
I Różewicz, Różewicz z Warską, z Kurylewiczem, z energią.
Pamiętam rozmowę z Andrzejem Wajdą. Bardzo chwalił, mówił, a potem jeszcze to napisał, że to dla niego najlepsza transpozycja Różewicza w teatrze, a widział ich wiele.
Tak, to rzeczywiście była magia. I pierwszy raz, kiedy Miśkiewicz wyszedł spod kurateli Lupy. Tupnął, mrugnął, zawył.
Paradoks, najlepiej wyczuł kobiety.
To przecież nie stanie się potem jego talentem nadrzędnym. Miśkiewicz nie będzie teatralnym Almodóvarem, w ogóle kim się stanie, to temat na inne, pewnie chłodniejsze w tonie, opowiadanie.
Na razie jest jeszcze bardzo młody, ma już za sobą karierę ciekawego aktora, z jedną rolą wybitną – Aloszki w „Braciach Karamazow” Lupy, i z postanowieniem, że aktorstwo to jednak nie to, teraz reżyseria.
Po kilku spektaklach poronionych, zbyt dobrze zapamiętałem horrendum, „Przebudzenie wiosny” Wedekinda, stworzył „Rajski ogródek” według Różewicza w Teatrze PWST.
Jak one grały, jak to zagrały. Piszę one, piszę dziewczyny, bo chociaż spektakl był mieszany, chłopców, może i wstyd, w ogóle nie pamiętam. Dziewczyny jak najbardziej.
Magda Czerwińska – taka młoda, a już taka doświadczona. Kobieta różewiczowska ze zmarszczką. Magdalena Boczarska – oczy błyszczą, wypieki na policzkach, a dłonie spocone. Różewiczowska pani sprzątająco kochająca. Katarzyna Strączek – biblijna Marta z krwawiącym sercem Magdaleny. Joanna Liszowska – burza loków, kształty, brązowa szyja. Różewiczowska kobieta przynęta, femme fatale z fatalnym szczęściem. Wprost fatalnym.
Dziewczyny grały w zapamiętaniu, były istotowo wyjęte z tego Różewicza, z Miśkiewicza, z Warskiej.
Chodziły, milczały, siedziały nad stołem. Muzyka, okruchy, świat.
Każda fraza Różewicza wybrzmiała. Były młode, były stare, były wybitne – już wtedy.
Rodziły się aktorki.
Narodził się teatr.