Nie żyje Mieczysław Grąbka [1950-2024]. Aktorski Kraków coraz bardziej samotny. Bo przecież w pierwszym czytaniu, myśląc o Krakowie, o Starym Teatrze, wcześniej czy później, obok Treli, Nowickiego, Grałka, Józefczaka, Hudziaka, pojawiał się także i on, Mieczysław Grąbka.
Dopiero co, w mistrzowskim „Weselu” Klaty w roli Żyda dokonywał supermistrzowskiego wyczynu, tworząc nadkreację pośród wielu kreacji wybitnych.
Wiele lat temu, dokładnie to samo pisano o jego Nosie w inscenizacji „Wesela” dokonanej przez Jerzego Grzegorzewskiego.
Od „Wesela” do „Wesela” – teraz będzie pogrzeb.
Grąbka – charakterystyczność.
Kwintesencja charakterystyczności. W kinie, w teatrze, w telewizji. Warunki, fizyczność, głos.
Jowialny, tubalny głos, nie pomylisz z nikim. Tacy aktorzy są ważni, są potrzebni, zwłaszcza kiedy, jak Grąbka, są to także aktorzy znakomici.
Wiedzieli o tym reżyserzy, którzy obsadzali go zawsze. Najwięksi: Jarocki, Wajda, wspomniany Grzegorzewski, a po latach Jan Klata – grał w najważniejszych krakowskich spektaklach Klaty, a wcześniej Jarzyna – jego Ignacy w „Iwonie księżniczce Burgunda” to było królewskie wprowadzenie Jarzyny na teatralne salony.
Czuł formę, i w wyrazistej teatralnej formie czuł się najpewniej, również jako pedagog, reżyser wielu dyplomów. Znawca muzyki, historii musicalu, to Grąbce zawdzięczamy prapremierę „Chicago”, jeden z największych hitów w historii dyplomów Akademii Sztuk Teatralnych.
Aktor muzyczny to specjalny rodzaj nadwiedzy. Ucho ponad wszystkim. Ucho czuje rytm, wers, frazę.
I to właśnie była tajemnica Grąbki. Od „Z biegiem lat, z biegiem dni” Wajdy po udręczonego Kapitana z „Woyzecka” Mariusza Grzegorzka.
Muzykalność.
Także w kinie, bo przecież późno bo późno (za późno), ale odkryło go także kino. „Komornik”, „Wino truskawkowe”, „Ile ważny koń trojański”, czy – może przede wszystkim – „Vinci” Machulskiego. Kino miało rację. Nie było drugiego takiego Grąbki.
Kudłaty, kędzierzawy, przyciężkawy. A to przecież baletnica była.
Tańczył.
Scena z „Króla Lera” Klaty.
Lear-Grałek i Regan-Grąbka.
Stoją, patrzą, słyszą.
W szekspirowskim niebie opowiadają sobie teraz dowcipy.