EN

2.04.2024, 16:21 Wersja do druku

Z Fotela Łukasza Maciejewskiego: Mieczysław Grąbka. Pożegnanie

Nie żyje Mieczysław Grąbka [1950-2024]. Aktorski Kraków coraz bardziej samotny. Bo przecież w pierwszym czytaniu, myśląc o Krakowie, o Starym Teatrze, wcześniej czy później, obok Treli, Nowickiego, Grałka, Józefczaka, Hudziaka, pojawiał się także i on, Mieczysław Grąbka.

fot. AST w Krakowie

Dopiero co, w mistrzowskim „Weselu” Klaty w roli Żyda dokonywał supermistrzowskiego wyczynu, tworząc nadkreację pośród wielu kreacji wybitnych.

Wiele lat temu, dokładnie to samo pisano o jego Nosie w inscenizacji „Wesela” dokonanej przez Jerzego Grzegorzewskiego.

Od „Wesela” do „Wesela” – teraz będzie pogrzeb.

Grąbka – charakterystyczność.

Kwintesencja charakterystyczności. W kinie, w teatrze, w telewizji. Warunki, fizyczność, głos.

Jowialny, tubalny głos, nie pomylisz z nikim. Tacy aktorzy są ważni, są potrzebni, zwłaszcza kiedy, jak Grąbka, są to także aktorzy znakomici.

Wiedzieli o tym reżyserzy, którzy obsadzali go zawsze. Najwięksi: Jarocki, Wajda, wspomniany Grzegorzewski, a po latach Jan Klata – grał w najważniejszych krakowskich spektaklach Klaty, a wcześniej Jarzyna – jego Ignacy w „Iwonie księżniczce Burgunda” to było królewskie wprowadzenie Jarzyny na teatralne salony.

Czuł formę, i w wyrazistej teatralnej formie czuł się najpewniej, również jako pedagog, reżyser wielu dyplomów. Znawca muzyki, historii musicalu, to Grąbce zawdzięczamy prapremierę „Chicago”, jeden z największych hitów w historii dyplomów Akademii Sztuk Teatralnych.

Aktor muzyczny to specjalny rodzaj nadwiedzy. Ucho ponad wszystkim. Ucho czuje rytm, wers, frazę.

I to właśnie była tajemnica Grąbki. Od „Z biegiem lat, z biegiem dni” Wajdy po udręczonego Kapitana z „Woyzecka” Mariusza Grzegorzka.

Muzykalność.

Także w kinie, bo przecież późno bo późno (za późno), ale odkryło go także kino. „Komornik”, „Wino truskawkowe”, „Ile ważny koń trojański”, czy – może przede wszystkim – „Vinci” Machulskiego. Kino miało rację. Nie było drugiego takiego Grąbki.

Kudłaty, kędzierzawy, przyciężkawy. A to przecież baletnica była.

Tańczył.

Scena z „Króla Lera” Klaty.

Lear-Grałek i Regan-Grąbka.

Stoją, patrzą, słyszą.

W szekspirowskim niebie opowiadają sobie teraz dowcipy.
Źródło:

Materiał własny