Mnie się pani Ewa ze śmiechem kojarzy. Zwracałem się do niej per „pani”, ona do mnie po imieniu. I to było w porządku, to mi pasowało. Uwielbiałem jej aktorstwo, i to mi wystarczało. Pisze Łukasz Maciejewski na stronie AICT Polska.
To potrwa dzień lub dwa, czasami dłużej.
Pamięć po.
Potem taka pamięć przykryta zostaje następnymi wspomnieniami, komplementami, czasami refleksją.
A przecież nie chodzi o to, żeby pokazać tylko, że się pamiętało.
O to również, lecz nie tylko.
Artyści, o których piszemy (zaczęły się owe „dwa dni, czasami dłużej”), zostawili ślad. Coś nam dali, opowiedzieli coś ważnego, albo chociaż zabawnego, poprawili nastrój, czyli życie.
To już naprawdę dużo.
I mimo wszystko zostają. Zwłaszcza ci, którzy mieli szczęście do kina, a Ewa Dałkowska takie szczęście miała.
I znowu, szkoda może miejsca na wymienienie tych wszystkich kreacji, a były tego dziesiątki przecież, i „Sprawa Gorgonowej”, i „Kobieta z prowincji” (dla mnie arcydzieła), „Noce i dni”, „Medium”, „Korczak”, „Body / Ciało”, ale i teatr – trzydzieści cztery lata w Teatrze Powszechnym, siedemnaście w Teatrze Nowym. I żadnych halabard, duże role, rólska wielkie i wybitne. Kabaret, śpiewanie, Teatr Domowy – tyle tego, że nie sposób objąć w zwyczajowej, wspomnieniowej skali.
Dałkowska – napiszcie o tym wszystkim, napiszmy o niej, bo zasłużyła.
Ale teraz, po przeczytaniu wiadomości, że Pani Ewy już nie ma, pomyślałem, żeby napisać o jej charakterze. Była tym charakterem przecież. Jej aktorstwo to był właśnie charakter.
Patrzę na zdjęcie Nasierowskiej, wystudiowane jak zawsze, i myślę sobie, że takiej jej nie znałem. Nasierowska wyciągnęła z młodej Dałkowskiej lirykę, a ona liryczna nie była, albo nie chciała, bo potrafiłaby przecież na pewno.
Kosmata, ironiczna, wcale nie poczciwa.
I jeszcze jej poglądy, wspak większościowych. Nie wstydziła się mówić o tym, w co wierzy, nie wstydziła się oceniać tych, którzy wierzą w coś innego. Potrafiła jednak zagrać coś kompletnie odwrotnego niż prywatne nakazy moralne czy społeczne. Myślicielka, proszę bardzo, filosemitka, uprzejmie proszę, zadziorna menelica, nie ma problemu.
Taka była. Nieobliczalna i wesoła.
Mnie się pani Ewa ze śmiechem kojarzy. Zwracałem się do niej per „pani”, ona do mnie po imieniu. I to było w porządku, to mi pasowało. Uwielbiałem jej aktorstwo, i to mi wystarczało.
Miała poczucie własnej wartości i to też było dobre.
Ostatnie spotkanie, w Krakowie, po pokazie „Sprawy Gorgonowej”. Przyjechała Ewa Dałkowska, Janusz Majewski, Stanisław Radwan. Różniły ich poglądy, ale nie sztuka.
Serce pęka, że nie ma już nikogo. Parę lat przecież tylko, a pustka.
I dlatego trzeba pisać, organizować, rozmawiać, analizować – dopóki jest czas.
W Cieszynie, podczas Kina na Granicy, Andrzej Chyra opowiedział mi o pani Ewie. Że chora, że nagle, że źle bardzo.
Wyobrażam to sobie tak. Ewa zamyka drzwi. Nie trzaska nimi, ale to jest mocne zamknięcie.
Mocne zamknięcie mocnego człowieka.
I czuliśmy tę moc.