„Życiorys” na podstawie twórczości Zbigniewa Herberta w reż. Wojciecha Wysockiego w PROMie Kultury w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski na stronie AICT.
W PROMIE KULTURY na Saskiej Kępie od dawna pojawiają się gościnnie monodramy. Tym razem Maria Juszczyk zaprosiła Wojciecha Wysockiego z „Życiorysem”, monodramem poetyckim skomponowanym z wierszy Zbigniewa Herberta. Ten liczący bez mała ćwierć wieku spektakl rzadko gości w Warszawie, poprzednio miało to miejsce pięć lat temu w Muzeum Literatury. Tym większa zasługa PROMU, że z tym świetnie skomponowanym i wykonywanym monodramem mogliśmy się spotkać po latach. Mnie się to udało pierwszy raz, choć przez te lata Wysocki nie unikał publiczności. Przeciwnie, zawołany miłośnik poezji (kto wie, czy to nie zaczęło się nawet wcześniej, przed „Kordianem” w reżyserii Erwina Axera w warszawskim Teatrze Współczesnym, 1977) jeździł z „Życiorysem” po kraju i świecie – ostatnio gościł w Kalifornii.
Mimo że premiera odbyła się tak dawno, nic o tym zdaje się nie świadczyć. Spektakl sprawia wrażenie przygotowanego teraz, nic nie przypomina rutyny, a towarzysząca Wojciechowi Wysockiemu więcej niż ilustracja muzyczna kompozytora i multiinstrumentalisty Piotra Kajetana Matczuka dźwiękiem maluje temperaturę spotkania. Czasem nawet aktor ulega jej sile, delikatnie podkreślając gestem albo niesłyszalnym podśpiewywaniem porywający rytm i zadziorne pasaże.
Jak sugeruje tytuł, Wysocki opowiada życiorys. Opowiada zaledwie 26 wierszami życie bohatera – poety, aktora, everymana – ani niezwykłego, ani nie tak lichego, jak o sobie sądzi, skoro tak go opisywał w wierszu „Życiorys” Zbigniew Herbert:
„W szkole – pracowity raczej niż zdolny posłuszny bez problemów
Potem normalne życie w stopniu referenta
ranne wstawanie ulica tramwaj biuro znów tramwaj dom sen
Nie wiem naprawdę nie wiem skąd to zmęczenie niepokój udręka
zawsze i nawet teraz – kiedy mam prawo odpocząć
Wiem nie zaszedłem daleko – niczego nie dokonałem
zbierałem znaczki pocztowe zioła lecznicze nieźle grałem w szachy”.
Niby przeciętnie, ale jednak z echem „jaskółczego niepokoju”, z oczekiwaniem na coś, co nie nastąpiło wprawdzie, ale przecież mogło, z rozbudzoną potrzebą dokonania czegoś, nawet jeśli byłby to tylko jakiś drobiazg. Słowem to opowieść o życiu przyzwoitym. Przedstawiona bez efekciarstwa i szczególnych aktów strzelistych. Raczej ze świadomością miejsca, skromnego, ale własnego, z potężnym nalotem autoironii i krytycznym stosunkiem do świata. Wojciech Wysocki mistrzowsko akcentuje te delikatne tonacje i stany psychiczne, daleki od patosu, histerii czy melodramatyzmu.
Zaczyna się to zwyczajnie, niemal jak w Różewiczowskiej „Kartotece”.
Na stoliku leży tekturowa teczka i mikrofon. Drugi, stojący mikrofon zajmuje centrum sceny. Jest jeszcze przy stoliku krzesełko, a z lewej strony królestwo Matczuka, jego elektroniczne instrumentarium.
Po uwerturze, na scenie pojawia się Bohater. Siada przy stoliku, przegląda przez chwilę teczkę, wyjmuje kartkę i zaczyna czytać życiorys, niby urzędnik albo kadrowiec, który będzie kwalifikował do pracy albo do raju (potem usłyszymy pełen politycznego dowcipu wiersz „Sprawozdanie z raju”). Odkłada „życiorys” i staje przy centralnie ustawionym mikrofonie i już bez zaglądania do teczki snuje opowieść o życiu przeciętnie nieprzeciętnym do końca.
Tak to się zaczyna, bo potem poprowadzi Bohater przez rozmaite anegdoty, wiersze rodzinne, bajki-niebajki z lat młodości do czasów poważniejszych refleksji i rozliczeń, aby dojść na koniec do filozofującego Pana Cogito i zamknąć wyznania elegijną kodą z wiersza „Brewiarz”:
„dlaczego
życie moje
nie było jak kręgi na wodzie
obudzonym w nieskończonych głębiach
początkiem który rośnie
układa się w słoje stopnie fałdy
by skonać spokojnie u twoich nieodgadnionych kolan”.
Tak przez godzinę przemija życie Bohatera w tym skromnym spektaklu, wymagającym pewnego natężenia uwagi i gotowości wewnętrznego dialogu ze słowem poety, które jest esencją spotkania. Wprawdzie we wcześniejszych wersjach monodramu towarzyszyły wierszom i muzyce także projekcje wideo, a nawet wystawa prac graficznych, ale ascetyczna czystość przekazu, minimalizm środków zbliża ten spektakl do rdzenia teatru jednego aktora jako opowieści skoncentrowanej przede wszystkim na słowie i sztuce aktora.
Wysocki lubi mówić te wiersze. W wywiadzie dla „Głosu 24” na pytanie za co lubi Herberta odpowiedział: „Za konkret i za to, że „wybitnym poetą był”, i za to, że tak świetnie nadaje się do mówienia właśnie przez aktora. To nie jest poezja nastrojów, chmurek, pięknych zachodów słońca, ale to jest poezja myśli, niesamowicie racjonalna. Czasem ta myśl jest głęboko ukryta, trzeba się do niej dobijać, ale jak się już człowiek dogrzebie do sensu wiersza, to ma wtedy ogromną radość z mówienia” [Anna Piotrowska-Borek, https://glos24.pl/wojciech-wysocki-wazne-jest-poczucie—ze-widz-za-nami-podaza, 20 września 2015].