„Wyjątkowy prezent” Didiera Carona w reż. Tomasza Sapryka w Małej Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Czyżby francuskie współczesne teksty komediowe były do siebie podobne? Popularne Imię przecież zaczyna się od nadania dziecku imienia Adolf, a tutaj punktem wyjścia jest tytułowy prezent – antykwaryczne wydanie Mein Kampf Hitlera, którą to książkę na 50. urodziny otrzymuje Eric od swojego najlepszego przyjaciela Gillesa. Ciekawa koincydencja.
Cóż, nie jest Gilles tym prezentem zachwycony, skądinąd słusznie przypuszczając, że ów podarunek jest komunikatem, którego raczej nie chciałby usłyszeć. Piękna żona Erica, Sabine, przypala koguta w rosole, a status wszystkich trojga bohaterów ulegnie tego wieczoru dość gwałtownym zmianom. Tyle pokrótce, żeby nie zepsuć Wam zabawy.
Bo oglądamy naprawdę niezłą komedię o tym, że szalę równowagi (np. psychicznej) może przeważyć ptasie piórko - w tym wypadku inkryminowany prezent - które uruchamia niemożliwą do zatrzymania lawinę, i o tym – co zabrzmi nieco poważniej, bo rzecz jest W SUMIE poważna – że bywamy niechętni czynnemu uczestnictwu w procesie komunikowania z najbliższymi, i że ta niechęć może się srodze zemścić.
Rzecz jest starannie wyreżyserowana i dobrze zagrana, aktorzy wiedzą, gdzie leży granica, za którą mielibyśmy do czynienia z podrzędną burleską, zwłaszcza Marcin Bosak „dociska” Erica do oporu, ale go nie przesterowuje, Jan Wieczorkowski w roli nieco safandułowatego Gillesa jest uroczy, a olśniewająca Aleksandra Popławska zachowa stoicki spokój do końca tej dość ekscentrycznej kolacji.
Nie wiem, czy potrzebne jest drugie zakończenie, jakoś wydało mi się ono trywialne, ale poza tym donoszę, iż spędziłem w teatrze prawdziwie miły wieczór.