„Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk w reż. Michała Zadary w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.
Adaptacja Barbary Wysockiej i Michała Zadary skupia się na dziejach walki Jakuba Franka o wydobycie Żydów z poniżenia i stworzenie względnej równości wobec innych nacji i grup społecznych. Stąd jego liczne konwersje, wolty religijne i sojusze. Trzymając się tego wątku, trzeba było zostawić na boku barwne obrazy z życia polskich panów czy pasje naukowe Benedykta Chmielowskiego, autora „Nowych Aten". Zostało co nieco z krytycznego obrazu Kościoła panującego - tu na plan pierwszy wybija się antypatyczna postać ultrasa religijnego, utracjusza i okrutnika, bp. Sołtyka (znakomita rola Mirosława Konarowskiego).
Najważniejsza jednak pozostała droga Franka, którą obserwuje z mistycznej wysokości Jenta (Barbara Wysocka). Jej życie zawisło między jawą i snem. Przypadki trzech scenicznych Jakubów: ośmioletniego dziecka, młodego mężczyzny (Henryk Simon) i podstarzałego watażki (wybitna rola Jerzego Radziwiłowicza), to pasmo przeszkód i pozornych sukcesów jak w powieści łotrzykowskiej czy romansie historycznym. Z biegiem lat piętrzące się upokorzenia rosną w groteskową katastrofę w finale, kiedy opuszczony przez wielu zwolenników i mecenasów Jakub Frank, bardziej już śmieszny niż charyzmatyczny, odchodzi pogrążony w swoich majakach o wielkości i obsesjach erotycznych.
Spektakl ogląda się jak film panoramiczny, którego nostalgiczno-żałobny nastrój dyktuje taperka w pianistycznych dekonstrukcjach (Justyna Skoczek). Inscenizacji bliżej do nastroju refleksyjnego niż do zmysłowego rozpasania, o którym tylko mowa (może poza scenami na dworze austriackim). To rodzaj rapsodu dedykowanego światu, który już nie istnieje, ale którego dziedzictwo przenika naszą współczesność.