„Instytut” Jakuba Żulczyka w reż. Jędrzeja Wieleckiego zaprezentowanym w ramach V Maratonu Teatralnego w Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Tomasz Domagała na stronie domagalaasiekultury.pl.
Największą zaletą spektaklu Jędrzeja Wieleckiego „Instytut” jest energia młodych, znakomitych aktorów, którą wnoszą oni na scenę, niczym prawdziwy skarb, zwłaszcza, że zbyt oczywista dla teatru fabuła książki Jakuba Żulczyka nie pomaga. Oczywiście wszystko można w teatrze „wywrócić na lewą stronę”, w sensie opowiedzieć tak, żeby błyszczało, ale spektakl Jędrzeja Wieleckiego to nie ten przypadek. Jest to niestety opowieść tak przewidywalna i w niewyrafinowany sposób opowiedziana, że recenzent naprawdę nie ma tu co robić. Mogę oczywiście opisać fabułę, tylko po co. Źle tam wypada prawie wszystko: przestrzeń, adaptacja, brak reżyserii, wreszcie aktorstwo, i choć trudno w to uwierzyć, nawet Magdalena Maścianica, jedna z najlepszych młodych aktorek w Polsce (nie przesadzam) nie daje tu rady, bo po prostu partiami w ogóle nie można zrozumieć, co mówi. W Opolu i tak było w porządku, ale w Koszalinie, na skutek zmiany pola gry, nie było słychać przez cały spektakl połowy aktorów. To zresztą nie najważniejszy problem aktorstwa w tym spektaklu. Jedyną osobą, która się wyróżnia jest Monika Stanek. Mam bowiem wrażenie, że ona jedna wierzy tu w stu procentach w swoją postać i oddaje jej całą siebie. Reszta niestety momentami coś udaje, nie zawsze prawdziwie, próbując mielizny tekstu nadrabiać energią. I chwała Bogu, dzięki energii da się ten spektakl w ogóle obejrzeć.
Rozumiem, że to teatr aktorski, zrobiony z potrzeby serca, aczkolwiek dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane…