„Orfeusz” Anny Smolar i Tomasza Śpiewaka w reż. Anny Smolar w TR Warszawa. Pisze Beata Kośmider w Teatrze dla Wszystkich.
Wychodząc od greckiego mitu o Orfeuszu i Eurydyce, Anna Smolar i Tomasz Śpiewak tworzą współczesny spektakl o miłości i żałobie. Dramat osadzony w kulturze naszych czasów, gdzie żałobne tradycje i rytuały pogrzebano. Jak więc radzimy sobie ze stratą?
Wszyscy jesteśmy Orfeuszami (i Eurydykami też będziemy)
Orfeusz traci ukochaną żonę Eurydykę, która została śmiertelnie ukąszona przez węża. Zrozpaczony mąż dostaje się do Hadesu, gdzie uprasza boga podziemnego świata zmarłych o uwolnienie Eurydyki. Para wyrusza ku życiu, w towarzystwie Hermesa, który ma dopilnować, aby podczas drogi Orfeusz ani razu nie odwrócił się, by spojrzeć na ukochaną. Orfeusz odwraca się i traci Eurydykę na zawsze. Jak przełożyć tę mitologiczną historię na współczesne czasy, aby nie stała się wyłącznie inscenizacją szkolnej lektury, za to przywołała w widzach trudne wspomnienia, obudziła uśpione lub poruszyła świadome lęki i może nawet dała wskazówki do oswojenia się ze stratą bliskiej osoby?
W „Orfeuszu” Anna Smolar (reżyseria, scenariusz i dramaturgia) i Tomasz Śpiewak (scenariusz i dramaturgia) pokazują, że wchodząc w bliskie relacje, zgadzamy się, by bywać Orfeuszem i stać się Eurydyką. Kochając, skazujemy się na doznanie poczucia straty. Pozwalając komuś nas pokochać, godzimy się narażać bliską osobę na cierpienie.
O ile spotkanie z Hadesem czy innym bóstwem nie dla każdego jest oczywiste, o tyle wszyscy mamy świadomość, że nasze ciało w pewnym momencie przestanie działać. Będziemy niczym lalka animowana jedynie wspomnieniami pozostających przy życiu. A w spektaklu przejmowanie i animowanie lalki-Eurydyki przez kolejnych aktorów, również pokazuje, że Eurydyką, prędzej czy później, staje się każdy.
Tak mało i aż tyle
Sześcioosobowy zespół aktorski kreuje ponad czterdzieści ról i przechodzi od jednej kreacji do kolejnej w wyjątkowo płynny sposób, za każdym razem ukazując odmiennych, charakterystycznych bohaterów. Aktorki i aktorzy TR Warszawa po raz kolejny mnie nie rozczarowali, a szczególną uwagę zwróciłam tym razem na Jacka Belera – między innymi w rolach spikera i informatyka, Mateusza Górskiego – szczególnie podczas kreowania ról kompozytora i syna, Justynę Wasilewską – zwłaszcza jako dziewczynę i milicjantkę oraz Julię Wyszyńską – w szczególności, gdy wcielała się w postacie dyrektorki opery, piekarki i Hadesa. Minimalistyczna scenografia (autorstwa Anny Met) ukazuje liczne kadry przestrzeni publicznej i prywatnej: klub, szpital, gabinet lekarski, dom, ulica, piekarnia, pub, Hades… Mnogość bohaterów i różnorodność miejsc podkreślają globalny zasięg straty i żałoby.
Postaci Eurydyki z jednej strony brak – nikt z obsady nie kreuje tej roli. A jednak Eurydyka stale bierze udział w spektaklu jako każda bliska osoba, którą tracą kolejni Orfeusze. Eurydyka jest jakby tylko częściowo obecna, bo występuje w formie lalki. Jednak to lalka (jej autorką jest Olga Ryl-Krystianowska), dzięki realistycznemu wykonaniu i konstrukcji, pozwala aktorom niemalże na zespolenie się z materią, na wejście w lalkę i ożywienie jej poprzez doskonałą animację (choreografia scen lalkowych: Natalia Sakowicz).
Zdecydowanie ważną składową spektaklu, która nie dominuje, lecz dopełnia inscenizację, jest muzyka autorstwa Enchanted Hunters (Magdalena Gajdzica, Małgorzata Penkalla) – tak spójna z akcją i doskonale zgrana z kolejnymi scenami, że w tej harmonii czasem była dla mnie niemal niezauważalna, stanowiąc jedność z obrazem.
Konieczna pauza, by nacisnąć play
Każdy Orfeusz przedstawia w spektaklu inną reakcję na utratę bliskiej osoby: szok i bunt; skupienie się na mechanicznym działaniu – przygotowanie miejsca na cmentarzu, organizacja pogrzebu; depresja; chęć podtrzymania kontaktu – choćby przy użyciu sztucznej inteligencji; pogrążanie się w wyrzutach sumienia – że się pokłóciło, że się nie odebrało telefonu, że się nie pożegnało; utrzymywanie w niezmienionej postaci pokoju i zachowywanie przedmiotów należących do Eurydyki – bo przecież ona nadal jest, tylko że zmarła.
Kultura obecnych czasów oddalona jest od obrządków związanych ze stratą bliskich, a tradycja celebrowania żałoby staje się rzadkością. Najczęściej staramy się iść dalej, co wynika albo z własnych przekonań o konieczności szybkiego otrząśnięcia się z traumy albo z oczekiwań otoczenia, które nie wspiera w rytuałach żałobnych. Jeśli zatrzymamy się, by dać sobie czas na żałobę, to być może wypadniemy z gry, niezrozumiani przez społeczność, w której funkcjonujemy. Zatem nie pozwalamy sobie na pauzę, by ponownie nacisnąć „play”, gdy będziemy gotowi.
Czy jest uniwersalna recepta na przepracowanie straty i przeżycie żałoby? Spektakl „Orfeusz” poprzedzony był poświęconymi temu tematowi wydarzeniami – wykładem „Rytuały towarzyszące stracie” i warsztatami „Strata – różne oblicza żałoby” – poprowadzonymi przez Instytut Dobrej Śmierci. Bez dawania gotowych i odpowiednich dla każdego rozwiązań, rozważania ukierunkowują na podarowanie sobie czasu na przeżycie żałoby w odpowiedni dla siebie sposób, aby na końcu móc obejrzeć się za siebie i zaakceptować, że Eurydyka odeszła na zawsze.