"Tamta twarz" Polly Stenham w reż. Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak na blogu KTO - Kulturalne To i Owo.
Siedemdziesiąt minut emocji, rodzina będąca nią w zasadzie jedynie formalnie, problem, który może dotknąć każdego z nas – tak jest w „Tamtej twarzy”, najnowszej premierze Teatru Telewizji (15 lutego 2021 r.).
Sztukę Polly Stenham w przekładzie Klaudyny Rozhin wyreżyserowała Agnieszka Lipiec – Wróblewska. Dzięki autorowi zdjęć, Wojciechowi Staroniowi, uzyskała doskonałą symbiozę między przedstawionym w dramacie światem, a jego wizualizacją.
Bohaterami sztuki „Tamta twarz” są członkowie pewnej rodziny, którzy tworzą ją w dużym stopniu jedynie formalnie. Brak w niej bowiem normalnych relacji między poszczególnymi członkami. Matka jest alkoholiczką, zostawioną przez męża dla zapewne młodszej piękności z Hongkongu, samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Choć stwierdzenie „wychowuje” zdaje się w tym przypadku poważnym nadużyciem. To raczej Martha wymaga stałej opieki ze strony innych. Osobą wysłuchującą jej użalania się nad własnym losem jest syn Henry. Chłopak rzuca dla niej szkołę, pasję, towarzystwo; stara się namówić matkę na terapię w klinice leczącej uzależnienia. Ciągle wierzy, że rodzicielka spełni składane mu obietnice i takową kurację podejmie. Wierzy, że to pomoże mu wyrwać się z uzależnienia od chorej matki i zacząć żyć tak, jak żyją jego rówieśnicy, a rodzinie na nowo stać się jednością. Tymczasem jednak tkwi w toksycznym związku. Dodatkowo musi też podjąć się roli opiekuna młodszej siostry, która odrzucona przez matkę zaczyna sprawiać poważne kłopoty w szkole z internatem. Za stosowanie przemocy wobec młodszych dziewczyn Mia zostaje zawieszona w prawach uczennicy. Wezwany przez szkołę ojciec niewiele jest w stanie pomóc w tej sytuacji, bowiem dla dzieci i byłej żony jest on głównym powodem nieszczęść tej rodziny. Nie lubią go, bezpardonowo wyzywają, wypraszają z domu, a syn porywa się do rękoczynów. Mimo to Hugh stara się skłonić Marthę, by udała się do kliniki dla uzależnionych od alkoholu, grozi, że sam ją tam odwiezie. W końcu kobieta wychodzi z domu z zamiarem udania się tamże, ale czy rzeczywiście tam dotrze? Losy Marthy i jej rodziny reżyserka pozostawia w zawieszeniu…
„Tamta twarz” jest przedstawieniem dość przygnębiającym, nie tylko z powodu poruszanego problemu i niepewności co do happy endu. Także za sprawą przydymionych, czasem prześwietlonych zdjęć wykonanych (często kamerą „z ręki”) przez Wojciecha Staronia, autora m.in. wielokrotnie nagradzanego filmu dokumentalnego „Bracia”. To one wraz z ostrymi cięciami montażowymi i scenografią Agnieszki Zawadowskiej, przedstawiającej dom, gdzie nie czuć „kobiecej ręki”, sprawiają, iż widz fizycznie odczuwa duchotę tego świata i chciałby się z niego wyrwać. Podobnie jak Henry świetnie, z odpowiednią dawką emocji zagrany przez Daniela Namiotko. Aktor w pełni uwiarygodnia zachowania swojego bohatera rozdartego pomiędzy pragnieniem samorealizacji a obowiązkami wobec matki i siostry, pełnego uzasadnionych pretensji do ojca, którego musiał zastąpić w tej przerastającej go sytuacji. Również Monika Frajczyk stworzyła jako Mia pełnokrwistą postać zbuntowanej, niebezpiecznej dla innych, jednocześnie poszukującej akceptacji nastolatki. Jan Wieczorkowski bardzo oszczędnymi środkami tworzy postać ojca, dla którego rodzina dotknięta alkoholizmem matki jest wstydliwym problemem, który da się rozwiązać odesłaniem chorej do szpitala. Atakowany przez byłą żonę i syna próbuje się bronić, choć tak naprawdę zdaje się być emocjonalnie daleko od tego świata. I tę emocjonalną obojętność znakomicie oddaje gra Wieczorkowskiego. Krańcowo inaczej tworzy rolę Marthy Roma Gąsiorowska, odwołująca się do atawistycznych, naturalistycznych odruchów alkoholiczki; jest bardzo przekonująca nie tylko jako osoba chora, ale również jako kobieta porzucona, zniewalająca syna bez liczenia się ze skutkami, jakie ten fakt może wywrzeć na jego życiu; aktorka jest też porażająco prawdziwa w scenach z odrzuconą przez siebie córką. Aktorstwo Gąsiorowskiej dodaje przedstawieniu uniwersalności i ponadczasowości – uświadamia, że problem alkoholizmu (lub innego uzależnienia) może dotknąć w każdej chwili każdego z nas, każdej rodziny (również tej tzw. normalnej), bez względu na status społeczny czy materialny. I takie właśnie przedstawienia, poruszające istotne problemy współczesności, żyjących tu i teraz ludzi, dobrze zrealizowane i świetnie zagrane chciałoby się oglądać w Teatrze Telewizji jak najczęściej, bo tych hagiograficzno-historyczno-patriotycznych było już nadto.