EN

26.02.2021, 12:40 Wersja do druku

Wstyd

"Wstyd" Weroniki Murek i Małgorzaty Wdowik w reż. Małgorzaty Wdowik w Nowym Teatrze w Warszawie, pokaz online. Pisze Marcelina Obarska w portalu culture.pl.

fot. Maurycy Stankiewicz

Wstyd jest emocją, która – wydaje się – nie przystaje do teatru. Wiąże się raczej z lękiem i dyskomfortem wynikającymi z nieplanowanej czy niepożądanej ekspozycji. Małgorzata Wdowik razem ze swoim zespołem wprowadza wstyd jako pozornie obcy element w przestrzeń przedstawienia, dokonując próby oswojenia go na polu osobistym.

Pole to wyznacza rama filmu dokumentalnego zrealizowanego razem z reżyserką Agatą Baumgart – w ujęciach tworzonych w domu matki reżyserki, Jadwigi Wdowik widzimy z jednej strony prostotę codziennego rodzinnego kontaktu, ujawniającego gdzieniegdzie nieoczywistą intymność, z drugiej zaś strony obserwujemy podejmowane w duecie matka-córka próby rozmowy oscylującej wokół wstydu. Ujęcia te zamazują granicę między wymianą zdań na ważki temat, a tym, co najzwyklejsze, jak obieranie ogórka (matka twierdzi, że obiady wychodzą jej najgorzej, jednocześnie głośno zastanawiając się, "co tutaj jest wstydem"), przymierzanie przez reżyserkę ubrań (matka komentuje, w których rzeczach córka wygląda dobrze i dziewczęco), czy mycie zdjętych z lodówki magnesów. 

Przeciwwagę dla warstwy filmowej stanowi żywy plan teatralny, będący miejscem rozgrywania się – jak określiła to reżyserka – fantazji bazujących na treściach dokumentalnych, które nie pojawiły się w spektaklu. Jaśmina Polak i Ewa Dałkowska wcielające się w matkę i córkę nie tworzą jednak realistycznych kreacji, które miałyby przekonująco reprezentować relację Małgorzaty i Jadwigi. Przypominają raczej widma – figury nierozłącznie związane z sytuacją opowiadania o rodzinie, wspominania przodków i przodkiń; sytuacją ujawniania i ukrywania, rozbudzania i usypiania "duchów" (tego, co niejasne i wstydliwe) w ramach rodzinnej wspólnoty. Jedną z fantazji stworzonych na kanwie prawdziwego dialogu między matką i córką jest rozmowa o ukrywaniu "dziadka-pijaka", którego reprezentacją w spektaklu jest widniejąca na ekranie maleńka, biała, kiczowata ramka z aniołkiem, w której umieszczony został portret mężczyzny. Gest schowania tego zdjęcia do szafy (rzeczywisty gest wykonany przez matkę) ostatecznie nie stał się częścią przedstawienia, ale jego powidok pozostał w wykreowanej  na podstawie tego zdarzenia wymianie zdań między scenicznymi postaciami. Obecność aktorek wcielających się w matkę i córkę, a także narratorki (Magdalena Cielecka) amortyzuje ciężar, jaki charakteryzuje tak mocny na poziomie afektywnym środek, jakim są dokumentalne sceny z domu rodzinnego. Tego rodzaju wkluczanie porządku rodzinnego nieodzownie łączy się z niepokojem odbiorczym: strachem przed zobaczeniem "zbyt wiele". Mimo że wszystko, co widzę jest efektem konsensualnej współpracy między rodziną twórczyni i jej zespołem, mam poczucie, że zyskuję wiedzę, która ma swoją wagę; że staję się podglądaczką nie do końca z własnego wyboru. Zarazem doceniam odwagę reżyserki, która zdecydowała się podzielić efektem spotkania z matką w ramach pracy artystycznej, a jednocześnie nie "najechała" swojej historii rodzinnej i przestrzeni, w której żyje jej matka. 

Kolejnym planem, toczącym się jak gdyby obok, jest ten, na którym reżyserka siedząca przy ustawionym z prawej strony sceny biurku odtwarza sytuację montażu filmu dokumentalnego, który oglądamy. Biurko jest zresztą, jak sądzę, precyzyjnym odwzorowaniem tego, jak mebel funkcjonuje w domu artystki (piramidy kubków, szczotka do włosów, maseczka zawieszona na lampce etc.). Obecność twórczyni zarówno w filmie, jak i w czasie rzeczywistym oferuje możliwość rozsadzenia ram gotowego, dokończonego spektaklu o wyraźnych granicach. Decyzja Wdowik o tym, by zaistnieć w swoim przedstawieniu fizycznie pozwala wykroczyć poza konwencjonalną czasowość, wprowadzając widzki i widzów w pętlę tworzenia i oglądania, montowania i selekcji (choć ta rzeczywista, materialna selekcja już się odbyła i właśnie na nią patrzymy). 

fot. Maurycy Stankiewicz

"Wstyd" przedstawia relację z matką jako nieoczywistą, trudno o łatwe rozpoznanie dotyczące jakości ich kontaktu (czy są sobie bliskie? czy są wobec siebie szczere?). Materiały dokumentalne służą za rodzaj lustra, w którym można się przejrzeć i dzięki temu przemyśleć własne relacje rodzinne. Wdowik i stworzony przez nią zespół w łagodny sposób aranżuje przestrzeń dla odbiorcy i odbiorczyni. To rodzaj subtelnego zaproszenia – bez narzucania opartych na silnej emocjonalności poznawczych schematów. 

Ujęcia z domu rodzinnego ukazują także namysł matki nad swoją rolą w spektaklu. "Ja nie wiem, czy ja się nie będę wstydzić", stwierdza w pewnym momencie, ujawniając ryzyko, jakie podjęła, by – jak twierdzi – sprostać oczekiwaniom córki-artystki. Najmocniej jednak brzmią słowa, które wypowiada trochę jako domykającą cały namysł konkluzję "Co jest wstydem? Chyba życie". W tym kontekście warto podkreślić, że reżyserka niejako odeszła od źródeł, jakie towarzyszyły jej w pracy nad spektaklem. Początkowo za lekturę-inspirację posłużył jej "Powrót do Reims" Didiera Eribona, książka, która zrobiła furorę w polskich kręgach intelektualnych i artystycznych i która dotyka kwestii takich jak zdrada klasowa czy  wstyd związany z pochodzeniem. Jak przyznaje artystka, w pewnym momencie poczuła, że rozmawiając z matką o książce, zaczęła projektować na nią pewne rozpoznania, tym samym odchodząc od rzeczywistej historii swojej rodziny (której nie da się przekalkować na realia francuskie przedstawione w książce Eribona). Decyzja o pozostawieniu tej książki jako odległego, nie do końca przydatnego kontekstu wydaje się uczciwa i działa na korzyść spektaklu. Zamiast eskapistycznej próby przeniesienia francuskiej narracji w polskie realia (lub na odwrót), mamy do czynienia z obrazami, które są bliskie i znane i których wartość wykracza poza socjologiczny komentarz. 

"Wstyd" opowiada jednak nie o dwóch, a o trzech pokoleniach kobiet. W materiale dokumentalnym widzimy także wspólną wizytę matki i córki u babci. Jak się dowiadujemy, najstarsza z kobiet nie wie, czym zajmuje się jej wnuczka. Na pytanie o to, czy była w teatrze odpowiada, że tak, była raz, na komedii, ale nie pamięta tytułu. Wnuczka robi jej zdjęcie polaroidem, babcia dziwi się i nie może uwierzyć, że tak wygląda, bo nie ma w domu luster. Ma za to wilgoć, od której wyginają się zdjęcia rodzinne. O tym wszystkim dowiadujemy się z opowieści narratorki, która pozostaje tą dystansującą wobec dokumentu figurą. W tekście da się wyczuć styl Weroniki Murek, która współpracowała z Wdowik przy spektaklu – jej skupienie na detalu, surowy, choć plastyczny opis rzeczywistości. W przedpremierowych rozmowach reżyserka wskazała, że jeden z poziomów, na których wstyd może zostać ciekawie uruchomiony to ten związany z samą instytucją. "Wstyd" zrealizowany został w Nowym Teatrze, międzynarodowej placówce kulturalnej uznawanej za prestiżową, za obiekt zawodowego pożądania, symbol przynależności do pewnej grupy społecznej praktykującej określony styl życia. Szczerość przedstawienia Wdowik wprowadza do Nowego Teatru rodzaj pozytywnej infekcji. To przemyślana, kameralna opowieść o ambiwalencji pochodzenia, przenikaniu się tego, co wspólne i co rozłączne. Kiedy w ostatniej scenie na planie dokumentalnym pojawia się narratorka (w tej samej czerwonej sukience, w której dotychczas widzieliśmy ją na scenie), zaburza się - po raz kolejny - porządek następstw czasowych. Narratorka siada przy kuchennym stole, matka myje naczynia, potem odwraca się do szafki, ale nie widzi jej. Poszczególne plany zachodzą na siebie, oddalając całość od spójnej fabuły o rodzinie, podkreślając wielość dróg, jakimi można by pójść w ramach myślenia o wstydzie. Konstatacja matki, że wstydem jest "chyba życie", wypowiedziana nie z emfazą godną aforystki, ale raczej mimochodem, w toku domowej, nie zawsze logicznej wymiany zdań, jest natomiast ukłuciem, z którym się zostaje. 

Tytuł oryginalny

"Wstyd", reż. Małgorzata Wdowik

Źródło:

culture.pl
Link do źródła