„Na miłosnym rinngu” w reż. Marka Sadowskiego w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Pisze Beata Baczyńska w „Gazecie Świętojańskiej".
Scenariusz spektaklu „Na miłosnym rinngu” został napisany przez Marka Sadowskiego, aby przywołać dawne szlagiery, które, podobnie jak ich wykonawcy, odchodzą w zapomnienie. Piosenki, śpiewane przed laty przez całą Polskę, teraz są zupełnie nieznane, szczególnie młodszemu pokoleniu. Jako pomysł fabularny autor wykorzystał ideę stworzenia alternatywnej rzeczywistości, w której gwiazdy z minionych lat spotykają się we współczesności. Głównym bohaterkom – Róży (Anna Fabrello) i Danusi (Monika Sendrowska), mimo ogromnego talentu wokalnego, nie udaje się zrobić kariery estradowej, ale zdobywają niezwykłą popularność jako psycholożki i influencerki. W organizowaniu i prowadzeniu warsztatów pomaga im menager (Andrzej Śledź), a potem jeszcze do ich zespołu dołączy młodzież – Ona (Oliwia Drożdżyk) i On (Filip Bieliński).
Opowieść ma być pretekstem do zaprezentowania piosenek – dawnych przebojów i z założenia ma być lekka i zabawna, wykorzystywać również cytaty i nawiązania do innych spektakli Teatru Muzycznego, ale wydaje się być zbudowana trochę na siłę. Ostatecznie fabuła ani nie budzi zainteresowania, ani nie bawi. O ile trudno oczekiwać złożonej i głębokiej treści w przedstawieniu z założenia komediowym, to jednak żarty powinny być zabawniejsze niż rozlegające się znienacka krakanie. Chyba z dużo większą przyjemnością wysłuchalibyśmy po prostu koncertu złożonego z samych piosenek, bo ich wykonanie było doprawdy zachwycające. Przede wszystkim Anna Fabrello i Monika Sendrowska to wspaniałe sopranistki, o silnych i bogatych głosach, które fantastycznie interpretowały szlagiery z dawnych lat. Wystylizowana na Danutę Rinn Monika Sendrowska ujawniła przy tym spory talent komiczny. Z dużym zadowoleniem patrzymy też na młode pokolenie, wychowanków naszego PPSWA – Oliwię Drożdżyk i Filipa Bielińskiego, którzy udowodnili, że potrafią dobrze śpiewać, tańczyć, a nawet stepować.
Scenografia Izabeli Czech jest bardzo oszczędna. Po jednej stronie sceny podest z fortepianem, na którym kilkakrotnie gra Monika Sendrowska, akompaniując śpiewającej Annie Fabrello. Po drugiej stronie ustawiono podwójny podest, a na wprost wejście na scenę zasłonięte kurtyną i otoczone rzędem żarówek, co staje się świadomym lub nie nawiązaniem do scenografii „Quo vadis”. Ale o ile dekoracje są dość skromne, to już kostiumy nie. Panie do każdej piosenki mają inne kreacje i aż mi żal panów, którzy tylko raz zmieniają spodnie z kolorowych na czarne.
Myślę, że wiele osób odwiedzi Teatr Muzyczny w Gdyni, żeby obejrzeć ten spektakl, szczególnie starsze pokolenie, które pragnie powrócić do dawnych lat, słuchając zapomnianych już przebojów. Gdyby ograniczyć przedstawienie do samych piosenek, chyba już stałabym w kolejce do kasy, żeby wysłać mamę do teatru…