EN

21.03.2025, 10:37 Wersja do druku

Leszek Mądzik. Wspomnienie

Marzył o wystawieniu Requiem Mozarta. Ostatniego niedokończonego dzieła. Opowiadał mi, jak zabrzmi  Lacrimosa dies illa. Teraz wyreżyseruje Mozarta na niebieskiej scenie. 

fot. PAP/ Marek Skowronek

Niech garść wspomnień, obrazów i fragmentów rozmów będzie pożegnaniem jednego z najwybitniejszych polskich reżyserów i scenografów, który na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim stworzył autorski teatr „Scena Plastyczna KUL". Nie było w nim słów, była muzyka i niezwykle sugestywne obrazy. Najpierw w kolorze, potem w szarościach czerni i bieli. Miałem to szczęście pracować w Scenie Plastycznej KUL, miałem szczęście zrobić o nim duży album i z tego tytułu pojechać z Leszkiem w kilkudniową podróż w rodzinne strony: do Bartoszowin, gdzie się urodził. Na Święty Krzyż, do Kielc.

I z tej podróży obraz pierwszy, obraz wody, która pojawiała się w autorskich spektaklach Leszka, ale także na przykład w spektaklu „Iwanow”, zrealizowanym w Teatrze Osterwy. Spektakl wyreżyserował Ignacy Gogolewski, Leszek zrobił scenografię, muzykę napisał Jan A. P. Kaczmarek. Kiedy na jednym z pierwszych spotkań z ekipą techniczną Mądzik oznajmił, że chce puścić przez scenę rzekę, ludzie łapali się za głowę. Oto fragmenty opowieści profesora Leszka Mądzika: 

Woda 

„W latach 50-tych minionego wieku jeździłem na wakacje do moich dziadków. Tam płynęła dziwna rzeka. Była tak otoczona drzewami, że nigdy słońce nie wpadało na jej taflę. Tak, jak by smoła płynęła. To było dla mnie tajemnicze, niezwykłe, niezrozumiałe przeżycie spotkania z wodą. Rzeka ogarniała łukiem dom moich dziadków i dalej się prostowała. Tam, gdzie rzeka zwiększała szerokość, a światło dostawało się do jej nurtu, w wodzie moczyły się konopie. Pływały jak tratwa. Zanurzaliśmy się w nich, wilgotne tkanki obejmowały ciało. Nasza obecność je ożywiała. Woda bardzo silnie objawiła się w spektaklu „Wilgoć". Wielokrotnie zanurzałem przez większą część spektaklu wiele rekwizytów, postaci i manekinów w wodzie. Częstotliwość zanurzania powodowała procesy gnilne, które nie dawały szansy grania dalej i zamieniłem materię, z których były robione na tworzywa plastyczne. Nawet scena pulsującego ekranu w „Wilgoci" z wody wychodzi. To miała być ściana wody, światło pełzało po niej blikiem, dotykało jej obłości, tworzyła się lepkość. Za sprawą wody."

Odchodzenie

"Gdybym w obliczu śmierci stanął najbliżej - nie wiem, czy bym sobie dał z nią radę. Ale ten czas, który we mnie pracuje, jest też po to, żeby sobie z odchodzeniem radzić. Sytuację wiecznego rozstania dziwnie obchodziłem po śmierci ojca. „Tchnienie" powstało z żalu po nim. Potrzebowałem takiego pocieszenia, o którym śpiewamy w „Któryś za nas cierpiał rany". Po płaczu nastąpiło pogodzenie. „Tchnienie" jest żalem, płaczem i smętnicą nad odejściem ojca. Inaczej było ze śmiercią babci. Była w świeckim zakonie i wraz z nią udawałem się do kościółka w Mominie na maryjne nabożeństwa. Wdrapywałem się na chór, by kalikować organiście. Widoku śmierci nie zapomnę. Ujrzałem ją w perspektywie pachnących bzów, ułożonych wokół trumny. Nawet w trumnie były bzy i całe ciało było nimi otulone. Taki kwietny pejzaż nie zdarzył się już nigdy."

Święty Krzyż

"Zejście pod posadzkę kościoła, gdzie spoczywali mnisi, było moim kolejnym doświadczeniem z pejzażem śmierci. W tym pejzażu leżeli kniaź Wiśniowiecki, małe dziecko, nieznany powstaniec, przy którym czytałem napis: „Kim ty jesteś, tym ja byłem. Kim ja jestem, Ty na pewno będziesz.” To były także pierwsze spotkania z architekturą trumny i ułożeniem się człowieczego ciała na wieczne odpoczywanie. Ale może jeszcze bardziej przejmujący był los tych złożonych tuż pod posadzką - po której wędrowałeś do kościoła. Stąpałeś po zwłokach, a one „szeptały": memento mori. Wgląd do podziemi świątynnych był możliwy przez okienka umieszczone przy fundamentach klasztoru. Dzięki wpadającemu światłu w podziemiach tworzyła się sytuacja mniej groźna, mniej turpistyczna i eschatologiczna, a bardziej graficzna. Myślę o blikach światła, które dawały rząd regularnych linii wpadających w brąz. Ostre kanty trumien i gdzieniegdzie rozchylone wieko z figurą umarłego tworzyły surowy fryz."

Groby

"Chciałem zburzyć prosty i banalny pejzaż odejścia Jezusa, przygotowywany z przypadkowej figurki gipsowej, białych chryzantem i groty z papieru. W kościele zaintrygował mnie boczny korytarz prowadzący do seminarium, jakby wymarzony na scenografię teatralną. Jego przestrzeń adaptowałem na tunel śmierci i zmartwychwstania. Przywołam tu dwa groby. W pierwszym nie dałem ciała ludzkiego. Nie chciałem fizycznie pokazywać zwłok. Szukałem ekwiwalentu w przeczuciu śmierci i zmartwychwstania. Zrobiłem baranka z rurki, w której ponacinałem otwory, podprowadziłem wężem gaz. Tak zapłonął baranek w czerni tunelu. Cały czas żywy, choć już w dramacie śmierci. Nic więcej nie trzeba było. Nawet kwiatów. Na drugi grób przygotowałem ekspresyjną piętę. Byłem pod presją florenckiej pracy Michała Anioła, na wpół surowego dramatu śmierci w dwóch ciałach. Rzeźbiłem ją pod osłoną dachu na podwórcu i zapomniałem, że może się nie zmieścić w wejściu do kościoła. Poobijała się i wypaczyła, wytrąciła się z kształtu twarzy. Tak odkształcona i bezbronna stanęła przed wiernymi w tunelu śmierci."

Miłość

"Jest we mnie tęsknota za miłością. Za spotkaniem z kobietą. Dotykam w teatrze czystej miłości do kobiety, która daje poczucie bezpieczeństwa. W „Wieczerzy" czytałem kobietę przez wizję chusty Weroniki. Dotykałem sterylnej, czystej i nieskazitelnej miłości pozbawionej pożądania, które zdarzało się w innych spektaklach. Pierwiastek miłości nieskazitelnej pojawiał się jeszcze w „Piętnie". Błogość, bezpieczeństwo i ciepło kobiece symbolizowała postać Matki Boskiej w aureoli. I w „Wieczerzy", i w „Piętnie" portretowałem kobietę przez wielki dla niej szacunek i zawierzenie. Myślę, że w przywołanych spektaklach miłość pozbawiona została interesowności i biologii, ale była zarazem bardzo kobieca, jakby łączyła urodę z misją i ze świętością. Takiej miłości potrzebowałem, żeby wyzwolić pragnienie domu i spokoju."

Requiem

Tyle fragmentów z rozmów i wywiadów, które miałem szczęście robić z Leszkiem. Kiedy dopadła go śmiertelna choroba, pokonywał ją planami, marzeniami i pracą nad kolejnymi spektaklami. Profesor Leszek Mądzik opowiadał mi o planach, o wystawie „ Don Kichot” w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL, o rycerzu na koniu, który wiedzie ulicą Grodzką, pojawi się na wernisażu i odjedzie donikąd. Ale ostatnio najwięcej opowiadał o Mozarcie. O tym, że kompozytor nie dokończył najsłynniejszego dzieła.

LESZEK MĄDZIK (1945 - 2025) Założyciel i dyrektor artystyczny Sceny Plastycznej KUL, scenograf, profesor sztuk pięknych, fotograf. Dzieciństwo spędził u podnóża Gór Świętokrzyskich, uczył się w Liceum Plastycznym w Kielcach (1960-65), trzykrotnie bez powodzenia zdawał do ASP (w Warszawie, Krakowie, Poznaniu); studiował (od 1966) na Wydziale Historii Sztuki KUL, gdzie zetknął się z teatrem. Zanim założył w 1969 Scenę Plastyczną KUL współpracował z Teatrem Akademickim KUL jako scenograf przedstawień reżyserowanych przez Irenę Byrską. Już w pierwszym autorskim spektaklu zrezygnował ze słowa, aktor stał się elementem scenografii. Głównym narzędziem budowania niezwykłej atmosfery uczynił światło. Muzykę do jego spektakli pisali między innymi: Jan A.P. Kaczmarek, Stanisław Radwan, Zygmunt Konieczny i Urszula Dudziak. Dziś jest obok Kantora i Szajny najwybitniejszym twórcą polskiego teatru. Ze swoimi spektaklami objechał cały świat. Z rzadka znajdował czas na malowanie, stąd jego obrazy są gratką dla kolekcjonerów. Ale z wielkim upodobaniem projektował plakaty teatralne i filmowe oraz okładki książek, a także scenografie do spektakli i oper. Słuchał muzyki Jana Garbarka i Hildegardy z Bingen. Po teatrze jego drugą pasją była fotografia, z aparatem zaglądał na cmentarze, do podziemi kościołów i zamków, brał udział w procesjach, pogrzebach i karnawałach. Sceny z fotografii przechodziły do spektakli. Prywatnie bardzo skromny, w wolnych chwilach uciekał do letniego domku w Rogóźnie, gdzie rodziły się obrazy do kolejnych spektakli. Msza św. żałobna Śp. prof. Leszka Mądzika odbędzie się w sobotę, 22 marca, o godz. 15 w Archikatedrze Lubelskiej. Msza pogrzebowa odbędzie się w poniedziałek, 24 marca, o godz. 14 na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie.

Tytuł oryginalny

Leszek Mądzik. Wspomnienie

Źródło:

Dziennik Wschodni nr 23

Autor:

Waldemar Sulisz

Data publikacji oryginału:

21.03.2025