Jest takie powiedzenie, które bardzo lubię przytaczać, że teatr jest jak las: rośnie bardzo powoli, a płonie bardzo szybko – zanim wybrzmią pierwsze takty XXX Bydgoskiego Festiwalu Operowego, z dyr. Opery Nova Maciejem Figasem, rozmawia Alicja Polewska w „Expressie Bydgoskim”.
Alicja Polewska: Warto było?
30 lat temu? Co do tego chyba nikt nie ma już wątpliwości. Powiedziałbym nawet, że efekt przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania –jeżeli mówimy o 0 I Bydgoskim Festiwalu Operowym i zorganizowaniu go na budowie, w budynku w stanie surowym. Po drugie - kontynuacja i rozwój tej imprezy. Przecież byli tacy, którzy pytali: a dlaczego Bydgoszcz, przecież są inne teatry operowe.
Już gotowe.
No właśnie. I tak - oczywiście było warto. Szczęśliwie ukończyliśmy budowę. I ciągle jest to najpiękniej położony i z najlepszą akustyką gmach operowy w Polsce. Do tego stworzyliśmy imprezę wykorzystującą walory tego gmachu -dużą, atrakcyjną scenę, wspomnianą wyjątkową akustykę, doskonałą widoczność z wszystkich sektorów. Trochę zaraziliśmy publiczność i sami uwierzyliśmy, że Bydgoszcz może być taką małą stolicą operową Polski.
Dlaczego nudą?!
Robimy wszystko, by stała się dużą stolicą (śmiech).
Narozrabiał więc pan.
Troszeczkę.
I dyrektorzy innych teatrów operowych nie do końca są pańskimi przyjaciółmi?
Nie, to nie tak! Kolegujemy się, ale jest to takie koleżeństwo, w którym czasami z zazdrością patrzymy na dokonania innych. Ale uczymy się na tych sukcesach, a także na potknięciach. Każdy z naszych teatrów jest inny, ma inne słabe punkty. Na przykład są takie, które mają problemy z wypełnieniem widowni. W Bydgoszczy przywykliśmy już do kompletu widzów, a nawet nad-kompletu; tymczasem nie wszędzie tak jest. Mam kolegów, którzy pytają, jak się do takiego efektu dochodzi.
Bydgoscy melomani to wychowankowie Andrzeja Szwalbego. Swego czasu filharmonicy z innych miast zachwycali się „wychowaniem muzycznym" widowni. Bydgoszcz postrzegana jest jako miasto muzyczne, lekarskie i wojskowe (kolejność zupełnie przypadkowa). Jest na pewno cenionym ośrodkiem medycznym, jest ważnym ośrodkiem wojskowym. Stała się ważnym ośrodkiem muzycznym dzięki znakomitej filharmonii, przez długi czas z najlepszą akustyką w kraju. Dzisiaj ma już oczywiście konkurencję, niemniej ciągle jest liczącym się gmachem z bardzo dobrym zespołem. Andrzej Szwalbe stworzył całą dzielnicę muzyczną, z prężnie rozwijającą się Akademię Muzyczną, która w tej chwili buduje siedzibę, jakiej chyba nie ma żadna inna. No i zaczął rozmowy na temat bydgoskiej opery, prawda? Więc jest oczywiście ojcem sukcesu naszej instytucji.
Bydgoszcz rzeczywiście ma opinię miasta, które w dużej mierze dzięki festiwalowi zyskało doskonałą, wytrawną publiczność.
Wróćmy do dyrektorów innych teatrów operowych. Czy kiedy przygotowują swój repertuar, to biorą pod uwagę, że może pan ich zaprosić do Bydgoszczy na festiwal?
Otrzymujemy sygnały to potwierdzające.
A kiedy zaproszenie nie nadchodzi, to...
Spotykamy się regularnie w gronie dyrektorów teatrów operowych i muzycznych, bywa, że padają pytania, czy nie chciałbym czegoś zobaczyć, czy nie chciałbym zaprosić i tak dalej. Zdarza się, że ktoś namawia mnie przez wiele miesięcy, nęcąc tytułem, czy nazwiskiem reżysera. Inni czynią to w bardziej zawoalowany sposób i zachęcają, żebym przyjechał na premierę, przyjrzał się spektaklowi.
Program festiwalu to pana autorski wybór od początku do końca i bierze pan za to odpowiedzialność.
Muszę brać odpowiedzialność. Ale nie zawsze otrzymuje się to, czego się pragnie. Na przykład czasami angażujemy zespół, o którym marzyliśmy, ale nie z upragnionym tytułem. Często bardzo prozaiczne względy powodują, że coś jest poza naszym zasięgiem. Tak było po zmianie dyrekcji w jednym z zagranicznych teatrów, który dotychczas był zainteresowany udziałem w Festiwalu. Relacje nagle się ochłodziły. Chociaż jako ciekawostkę powiem, że właśnie w ostatnich dniach z tego teatru nadeszły sygnały, że chcieliby wrócić.
Budżet festiwalowy jest tworzony właściwie do ostatniej chwili, prawda?
Są pieniądze pewne, które gwarantują określone urzędy, szczególnie Urząd Marszałkowski, ale są też takie, których wielkość jest ustalana w ostatniej chwili. Ta wiosna jest szczególna - wiele dużych firm po ostatnich wyborach wstrzymywało się z decyzjami. Nie ma się co oszukiwać, ale to od pieniędzy zależy, co i kogo obejrzymy. Innym problemem jest możliwość przeniesienia danego przedstawienia na naszą scenę. Są spektakle wręcz nie do wywiezienia z macierzystych teatrów. Przykładem chociażby musical „Doktor Żywago" z Opery Podlaskiej.
A termin festiwalu bywa przeszkodą?
To przełom kwietnia i maja, jedna jedyna edycja odbyła się jesienią i uświadomiła nam, że to jednak ten wiosenny jest terminem korzystniejszym, wręcz ulubionym przez melomanów, kojarzonym z nadchodzącym ciepłem, wiosną i... operowym świętem.
Pamięta pan wszystkie dotychczasowe 29 festiwali?
Ależ skąd! Mam współpracowników, o których mówię, ze są moimi serwerami (śmiech). Mam taką przypadłość, że patrzę w przyszłość, krótko mówiąc zostawiam to, co odhaczone i myślę o kolejnych edycjach. Często jestem zawstydzony, że na przykład nie pamiętam, w którym roku jaki spektakl zrobił na mnie wrażenie.
Tradycyjnie to bydgoscy artyści, często pod pana batutą, otwierają Festiwal. To szczególne obciążenie.
Na szczęście w tym roku „Don Pasquale" prowadzi dyrektor Piotr Wajrak. Przyznaję, że przygotowywanie festiwalu i premiery to jest wysiłek, który moje niemłode już barki z trudem przyjmują.
Tak naprawdę to powinien być już 31. festiwal, bo ten jeden nam uniknął. Za to miał pan fantastyczny Hot Chalange w czasie pandemii. (śmiech) W życiu nie spodziewałem się, że odbije się to takim echem i że tak wiele osób będzie tak długo mi to przypominać.
XXX BFO rozpocznie się w sobotę, 20 kwietnia. Kolejna edycja zahaczy już o czwarty krąg Opery Nova?
Krąg będzie już oczywiście stał, będzie widoczny dla mieszkańców, natomiast nie będzie jeszcze wykończony. Atonie jest rok 1994, kiedy udało nam się w cudowny niemal sposób zorganizować I BFO.
W kurzu i pyle...
... dzisiaj to nie byłoby w ogóle możliwe, choćby ze względu na przepisy bhp, restrykcyjność inspekcji pracy i służb przeciwpożarowych. To były takie zwariowane lata początków transformacji, gdy jeszcze nie wszystko było dookreślone i doprecyzowane.
Kilkanaście lat temu Filharmonia Bałtycka także zdecydowała się na premierę na budowie.
Dyrektor Perucki jest moim kolegą z lat studenckich, więc może zaraził się od nas tą chorobą organizowania wydarzeń artystycznych w warunkach dalekich od wymarzonych.
Ma pan jakieś marzenia związane z tym, że już jest czwarty krąg. Jest rok 2027...
W roku 2026 czwarty krąg powinien już zacząć normalnie funkcjonować i Festiwal zapewne też tam w jakimś stopniu zagości. Będą zupełnie nowe warunki funkcjonowania. Czy uda nam się to wszystko poukładać z czwartym kręgiem, czy naszym obecnym zespołem uda nam się to wszystko ogarnąć? Czy bydgoszczanom się spodoba, czy będą chodzić do nowej sali, czyją polubią? Wrodzona pokora nie pozwala mi podchodzić bezkrytycznie do tych pytań. Poukładanie sposobu działalności tego konglomeratu będzie naprawdę dużym sukcesem. A mamy szansę stać się naprawdę wyjątkowym ośrodkiem operowym w kraju.
Koncerty sylwestrowo-noworoczne cieszą się ogromną popularnością. Sama parę lat temu napisałam: rób pan rewię! Myślał pan, żeby tak wykorzystać małą scenę, żeby wróciła rewia nad Brdę?
Działa już w Bydgoszczy Teatr Kameralny, który zresztą prowadzi zaprzyjaźniony scenograf, Mariusz Napierała. Na jego afiszach są spektakle muzyczne. Nasze doświadczenia z „Bulwarem Zachodzącego Słońca" są oczywiście pozytywne, bo udało nam się wyprodukować niezwykle atrakcyjną inscenizację, z rozmachem i bardzo dobrze odebraną. Jednak jesteśmy teatrem operowym. To jednak inny gatunek muzyczny, inni wykonawcy, inne wymagania im stawiane, inny aparat orkiestrowy itd.. Nie wszyscy pracownicy wtedy są właściwie wykorzystani i nie wszyscy się z tego rodzaju repertuaru cieszą. Co innego, gdy gramy koncerty sylwestrowe - to jest już pewna tradycja i mamy świadomość, że trafiliśmy w samo „oko tarczy". Natomiast zmiana repertuaru w kierunku „podkasanej muzy" mogłaby się dla nas nie najlepiej skończyć.
Myślałam raczej o dodatku do stałego repertuaru.
Taki dodatek będzie się pojawiać, ale musimy to robić w sposób bardzo rozważny, czyli na pewno nie co sezon.
Ma pan operowe marzenie, które chciałby spełnić na scenie bydgoskiej?
Jest takich wiele - marzy mi się na przykład nowa inscenizacja „Turandot" z Piotrem Beczała jako Kalafem.
Czyli należy pan bardziej do wielbicieli Pucciniego niż Verdiego.
Doprecyzujmy: również studentom dyrygentury uświadamiam, że partytury Pucciniego świadczą o wybitnej wyobraźni muzycznej i warsztacie kompozytora. Pisał genialnie.
Czego można życzyć Operze Nova na czwartą dekadę BFO?
Żeby to wszystko rozwijało się tak jak do tej pory, żeby nic tego nie zepsuło. Jest takie powiedzenie, które bardzo lubię przytaczać, że teatr jak las: rośnie bardzo powoli, a płonie bardzo szybko. Żebyśmy dalej mogli się rozwijać; także żeby ci, którzy kończą pracę, zawsze odchodzili na emeryturę wspominając czas pracy z łezką w oku, a widzowie, żeby z wytęsknieniem czekali kolejnych premier kolejnych edycji Festiwalu.
To akurat się nie zmieni.