"Wspólnota śniących" Marii Magdaleny Kozłowskiej, Magdy Kupryjanowicz, Michała Kurkowskiego w Scenie Roboczej w Poznaniu online. Pisze Marcelina Obarska w Culture.pl.
Twórczynie i twórcy, aranżując czasową Wspólnotę Śniących, zaproponowali inny niż zazwyczaj rodzaj uczestnictwa w teatrze on-line. Za ich zaproszeniem stała intencja nie tyle stworzenia sytuacji jednostronnego odbioru w klasycznej relacji spektakl-widownia, ile przekroczenia tego konwencjonalnego podziału i zwrócenia się ku grupowemu przeżyciu. Co więcej, przeżyciu niekoniecznie związanemu z patrzeniem/oglądaniem.
Premiera "Wspólnoty Śniących" wyprodukowanej przez poznańską Scenę Roboczą była również wyjątkowa z racji swojej czasowej skali – całość zamknęła się w tygodniowym cyklu szczególnych spotkań. Pierwsze cztery z nich to spotkania z Głosem. Każdy uczestnik lub uczestniczka (z maili, które otrzymywaliśmy od twórców i twórczyń, dowiedzieliśmy się, że było nas trzydzieścioro), co wieczór uzyskiwał/a dostęp do około dwudziestominutowego nagrania pomyślanego jako instruktaż do słuchania przed snem. Zawierało ono nieco teorii z zakresu nauki o snach, ale przede wszystkim inspirowało do przyjrzenia się swoim nocnym marzeniom i śniącemu ciału oraz do obserwacji tego, kto i w jaki sposób pojawia się w naszych snach.
Pierwsze nagranie zawierało także sugestię, by przez kolejne dni po przebudzeniu zapisywać swoje sny. (Żeby to zrobić, dobrze jest dać sobie trochę czasu po otwarciu oczu, poleżeć nieco dłużej, dać się sennym obrazom skrystalizować). Pierwsze cztery dni uczestnictwa we "Wspólnocie Śniących" były więc delikatnym, ale zauważalnym wkroczeniem projektu w naszą – jako członkiń i członków temporalnej wspólnoty – przestrzeń domową i intymną sytuację kładzenia się co wieczór do łóżka. Głos performerki Marii Magdaleny Kozłowskiej tworzył aurę tajemniczą i ciepłą, ale przede wszystkim – doskonale wprowadzał w stan letargu, czyniąc ostatnie chwile przed wyłączeniem świadomości miękkimi i obezwładniającymi. Ta "inwazja" stanowiła zaczyn "Wspólnoty Śniących" – osobliwe preludium premiery teatralnej; osobliwe, bo niezwiązane z patrzeniem – przez cztery pierwsze dni stanowiliśmy grupę odbiorczyń i odbiorców, która przypuszczalnie symultanicznie wchodziła w stan głębokiego ukojenia, a być może i niepokoju (poczucie utraty kontroli nad własnym ciałem, poruszanie się na granicy świadomego i nieświadomego może budzić pewien dyskomfort).
Można też tę sytuację określić inaczej: oglądanie było istotnym elementem pierwszych czterech dni premierowego tygodnia, ale było to oglądanie projekcji aktywnego umysłu zamkniętego w śpiącym ciele. Patrzyliśmy nie na zewnątrz, ale do wewnątrz, "scenariusz" zapisując dopiero po obejrzeniu sennego spektaklu w naszych głowach, w czekającym na nasze przebudzenie notatniku. Te przesunięcia traktuję jako świadomą i godną uznania próbę wykroczenia poza prostą i konwencjonalną sytuację poznawczą – to cenne zwłaszcza w dobie pandemicznego wstrzymania funkcjonowania teatrów, kiedy jesteśmy zalewani propozycjami spektakli on-line, które zwykle działają jedynie jako powidok realnego doświadczenia teatralnego i nie zwracają uwagi na nasze tkwiące przed komputerami ciała.
Piąty dzień był zorganizowanym w aplikacji Zoom trzydziestominutowym performansem o charakterze "sennej" gry fabularnej, której mistrzynią była Maria Magdalena Kozłowska. Performerka zainicjowała fantazyjną, rządzącą się pokrętną logiką opowieść, do współtworzenia której angażowała poprzez udzielenie głosu (włączenie mikrofonu) kolejne osoby. Narrację prowadzoną w pierwszej osobie liczby mnogiej, do której włączały się uczestniczki i uczestnicy można traktować co najmniej dwojako: zarówno jako kolektywny sen (próbę wejścia w podobny stan, jak podczas prawdziwego snu przeżywanego indywidualnie), jak i jako rodzaj wyobrażonego spektaklu, który rozgrywa się w ramach improwizacji członkiń i członków Wspólnoty Śniących, spośród których część z pewnością widziała się za pośrednictwem internetu po raz pierwszy w życiu. Efektem był bogaty w szczegóły, opowiadany spektakl, w trakcie którego "goniło nas Słońce", musieliśmy "podnieść złoty głaz" i okazywało się, że "wczoraj wszyscy umarliśmy". Spektakl, którego treść była niemożliwa do precyzyjnego przewidzenia i który nigdy nie zostanie w tym samym kształcie powtórzony.
Kolejne, szóste spotkanie przybrało formę na poły sesji feedbackowej (wszyscy mogli w ramach "otwartego mikrofonu" podzielić się swoimi wrażeniami, odkryciami, przemyśleniami), na poły prowadzonych przez Michała Kurkowskiego i Magdę Kupryjanowicz ćwiczeń z analizy snów z użyciem wypracowanych naukowo narzędzi (m.in. metody Montague Ullmana, amerykańskiego psychiatry i założyciela Dream Laboratory, która polega na parafrazowaniu opowiedzianego przez inną osobę snu z użyciem konstrukcji "gdyby to był mój sen…"). Możliwość opowiedzenia swojego snu i następnie oddania go w ręce pozostałych członkiń i członków Wspólnoty Śniących otworzyła drogę ku nowemu doświadczeniu istotnemu zarówno na poziomie indywidualnym, jak i społecznym. Rzadko – o ile nie jesteśmy w toku terapii bazującej na snach – zdarza nam się odpowiadać na szczegółowe pytania dotyczące własnych snów, a sytuacja w której ktoś inny, widziany po raz pierwszy opowiada nasz sen swoimi słowami należy już do kręgu doświadczeń niesamowitych. Wszelkie sytuacje, w których udaje się wytworzyć atmosferę zaufania i otwartości w ramach efemerycznych struktur (takich jak tymczasowa wspólnota o nieselekcjonowanym składzie osobowym) stanowią wartość i są sukcesem osób, które je aranżują.
Projekt inspirowany zjawiskiem pandemic dreams – intensywnych, barwnych snów, jakie pojawiły się u wielu osób wraz z nadejściem pandemii i przymusowej izolacji – poprowadzony był bez nadmiaru teorii i jedynie z prostym dramaturgicznym zarysem; twórczynie i twórcy skupili się na łagodnym procesie łączenia kilkudziesięciu osób i dzięki temu zdołali nieco odczarować hasło "spotkanie na Zoomie". Jednocześnie konsekwencja w nazywaniu tygodnia spotkań w ramach "Wspólnoty Śniących" premierą teatralną świadczy o dążeniu do zmiany utrwalonego teatralnego paradygmatu i zapisanej w nim kondycji odbiorczej. To także próba poszukiwania takiej formy kontaktu z odbiorcami i odbiorczyniami sztuk performatywnych, która nie reprodukowałaby – obecnie niemożliwej do zrealizowania – sytuacji oglądania przygotowanego uprzednio przedstawienia, ale stwarzałaby nowe, odmienne od "klasycznego" środowisko.