EN

31.03.2021, 08:26 Wersja do druku

Wotowcy też

Pięć piosenek o przemocy w teatrze. Śpiewają odważnie, z zaciśniętym gardłem, nieporadnie, z wyczuwalną tremą. Historie dotyczą ich samych, więc stres jest uzasadniony. Piosenki poświęcone są zarobkom w teatrze, dyrektorom teatrów, którzy sami u siebie reżyserują; „polskim Janom Fabrom”, pedagogom niereagującym na przemoc i „wszystkim kodeksom instytucji kultury i uczelni artystycznych w Polsce, które nie działają”. Piszą Karolina Pawłoś, Paweł Banaszczyk oraz Natalia Siedlecka, Emilia Stefaniak, Emilia Wójcik w Dialogu.

Spektakl to bardziej punkrockowy koncert z elementami detektywistycznymi. Jego częścią jest wideo rejestrujące śledztwo Teatrologa, który bada historię nagłego zniknięcia grupy o nazwie Międzynarodowy Instytut Badań Przemocy, zaraz po jej legendarnym koncercie. To właśnie ów koncert zostanie odtworzony na scenie. Z jednej strony, każda z osób biorących w nim udział – choreograf, dramaturg, teatrolożka, aktorka, operator i sama reżyserka – najpierw opowiada o sobie i o swoich doświadczeniach przemocy czy niesprawiedliwości. Z drugiej strony, wszyscy grają tu role, których nigdy wcześniej nie grali. Żadne z nich nie jest profesjonalnym muzykiem ani wokalistką, ale zanim zapytają: „czy mamy prawo do takiego gestu artystycznego, jakim jest koncert, jeśli nie jesteśmy muzykami?”, sami odpowiedzą sobie tak:

Robimy ten spektakl, bo nikt inny go nie zrobił. Robimy ten spektakl, bo nikt nie zrobi go za nas. Tworzymy go, żeby dać sobie i innym siłę, żeby przestać się bać. Swoją początkową bezsilność i niemoc przekuwamy w niezależny gest artystyczny, w którym odzyskujemy podmiotowość, potencjał zmiany i sprawczości. Nie możemy już dłużej partycypować w środowisku, w którym nie mówi się głośno o przemocy symbolicznej, ekonomicznej, psychicznej i tej wynikającej z hierarchii, nadużyć autorytetów oraz o działaniach służących wyłącznie partykularnym interesom. Być może jest to utopia, ale czujemy, że musimy to zrobić. Jesteśmy zdeterminowani i pełni nadziei.

Karolina Szczypek, w Spektaklu dyplomowym, czyli kilku piosenkach o przemocy w teatrze, którego premiera odbyła się 25 września 2020 roku w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie, demaskuje nadużycia, ale raczej na gruncie przemocy strukturalnej niż konkretnych przypadków. Wszystko jest tak dopracowane, by nikogo nie urazić, artystki śpiewają mało konkretnie, nie wymieniają nazwisk i przedyskutowały scenariusz z prawnikiem. Jedna z historii ma jednak bardzo konkretne umocowanie.

Boomerska piosenka

Karolina Szczypek, której to się przydarzyło, nie jest pierwszą i na pewno nie ostatnią osobą, której praca nad spektaklem została przerwana z powodu cofnięcia dotacji. Z całą pewnością nie jest też ostatnią osobą, której praca, nie dość, że poszła na marne, to jeszcze nie została opłacona. Coś można z tym zrobić? Zdania są podzielone: jedni mówią, że to bezcelowe, że nic się zrobić nie da, drudzy odpowiadają, że samuraj nie ma celu, lecz drogę. Niemówienie o takich sprawach praktykowane przez lata na pewno zmiany nie przynosi.

fot. Marcin Oliva Soto

Jeśli Karolina Szczypek opisze tę sytuację i nagłośni tak, jak potrafi – a kiedy młodym artystkom dzieje się krzywda, to nie zawsze „Duży Format” leci na ratunek – to tylko dlatego, że wzięła sprawy w swoje ręce. Nie pozwała Urzędu Miasta do sądu, a po złożeniu odwołań i podań, nie miała już zbyt wielu możliwości działania. W takiej sytuacji usiadła i napisała post. Ale skąd oburzenie na nią? Dlaczego w odpowiedzi na rozżalenie studentki wykładowca napisał na nią diss - piosenkę wykpiwającą i jej rozżalenie, i ją samą: „To, co robisz, bijąc pianę /To niesmaku rozpylanie”. Napisał, opublikował i niedługo potem tekst dotarł do Karoliny – rozpoznała w nim siebie, nie było to trudne i w ten sposób boomerska piosenka weszła do Spektaklu dyplomowego…

Autor tej piosenki pracuje zapewne w teatrze od lat. Jest pracownikiem Akademii Teatralnej i zna na pewno kodeks etyki, jaki Akademia przyjęła. W budynku przy Miodowej niejednokrotnie spotykał rzeczniczkę praw studenckich, może nawet są na ty, kolegują się, piją kawę w pokoju nauczycielskim. Słuchał debaty na konferencji Zmiana –Teraz! i może nawet zabrał tam głos, więc na temat przemocy, nierówności i innych zjawisk typowych dla teatru nikt nie musi go uświadamiać. Tymczasem po całym dniu pracy zasiadł do komputera, włączył Facebooka i tam prosto w twarz dostał Karoliną Szczypek z jej rantem o niesprawiedliwym świecie. „Do kaduka!” zawył, a błyskawica – krzyk czapli – dźgnął niebo, podrywając do lotu wszystkie ptaki warszawskiego osiedla. Dotknięty bezczelnością młódki porwał pióro i kałamarz i jął kreślić siarczyste strofy. Papier płonął, a on w świetle pożogi może i marzył o tym, że sama Szczypek w pełnym pokory klęku podpartym będzie je któregoś dnia recytować. Tak też się stało.

Piotr Barczak, adwokat, pojawiający się w spektaklu na wideo jako trzeci z kolei rozmówca Teatrologa prowadzącego śledztwo w sprawie tajemniczego zniknięcia Międzynarodowego Instytutu Badań Przemocy, wypowiada słowa, które młodzi ludzie teatru mogliby sobie tatuować na przedramionach. „Wolność artystyczna – mówi Barczak – jest tak duża jak przywilej pozwalający z tej wolności korzystać”. Przywilej pracownika Akademii okazał się wystarczający, by pozwolić mu w instytucji, gdzie obowiązuje kodeks etyki, złamać pięć jego punktów i nie ponieść za to odpowiedzialności.

Moja praca nie popłaca

„Moja praca nie popłaca. Moją pracą kredyt spłacasz” – śpiewa Karolina Szczypek w Spektaklu dyplomowym. Słuchając kolejnych piosenek wyobraziłam sobie siebie krzyczącą na scenie razem z innymi.

Przed napisaniem tego tekstu rozliczyłam PITa z poprzedniego roku. Z jednej strony, zrobiło mi się smutno, z drugiej, zaskoczył mnie fakt, że byłam w stanie przeżyć poprzedni rok. Asystentka reżysera – to moje stanowisko od czterech lat. Zaczynałam w offowym teatrze, by potem pracować w Teatrze Narodowym w Warszawie, Teatrze Studio, a ostatnio w Teatrze Powszechnym. Za darmo lub za niewielkie pieniądze. Część moich zleceń nie została nawet wzięta pod uwagę w rozliczeniu rocznym ze względu na niski przychód. Do tej pory za jedną pracę nie dostałam umowy, a tym bardziej wynagrodzenia. Mogę sobie na to pozwolić, bo jestem studentką, nie skończyłam dwudziestu sześciu lat, mam stypendium i mogę poprosić o wsparcie rodziców. To dlatego przeżyłam ostatni rok. W tym roku kończę jednak studia i obawiam się tej zmiany. Mój status społeczny wielce się nie zmieni po obronie pracy magisterskiej, tym bardziej nie zmienią się stawki asystenckie, które maksymalnie wynoszą około jednej trzeciej najniższej krajowej lub nawet mniej.

W tym miejscu chciałabym przytoczyć fragmenty wywiadu z Janem Englertem i Beatą Ścibakówną, którzy zostali zaproszeni do telewizji śniadaniowej w ramach promocji spektaklu Trzy siostry w Teatrze Narodowym w reżyserii Englerta i asystenturze Ścibakówny.

ENGLERT: Rola asystenta reżysera kiedyś ograniczała się do parzenia kawy reżyserowi. Dzisiaj to jest manager, organizator, współtwórca i wspieracz psychologiczny.

ŚCIBAKÓWNA: Ta moja asystentura to był łącznik między reżyserem, a wszystkimi innymi pionami teatralnymi, łącznie z układaniem harmonogramu prób, robieniem listy kostiumów, suflowaniem, a w ostatnim momencie, kiedy jedna z aktorek była podejrzana o covid, wchodziłam za nią na scenę.

W Teatrze Narodowym również byłam asystentką reżysera. Celowo nie użyję tutaj słowa „pracowałam”, ponieważ umowy o pracę ani wolontariackiej nikt mi nigdy nie zaproponował. Choć byłam na wszystkich próbach, inspicjentka mojej obecności nigdy nie odnotowała, bo w świetle prawa nie powinno mnie tam być. Wywalczyłam z koleżanką, również asystentką, żeby nasze nazwiska pojawiły się w programie. Zaproponowano nam dopisek przy nazwiskach: wolontariat. Nie zgodziłyśmy się. Do moich obowiązków należało to, o czym mówiła w wywiadzie Beata Ścibakówna – układanie planu prób, zbieranie zajętości od aktorów, wchodzenie na scenę za nieobecnego aktora, koordynowanie zakupów rekwizytów, kontakt z działami technicznymi i wiele, wiele więcej. Na bankiecie premierowym, na sam koniec podziękowań dyrektor rzucił: „dziękujemy jeszcze dwóm entuzjastkom reżysera”. Te słowa ciągle we mnie rezonują. To dlatego tak mocno dotknął mnie wywiad Jana Englerta – dyrektora największego i najlepiej finansowanego teatru w Polsce – i jego zachwyt dla pracy własnej asystentki, podszyty hipokryzją.

Odbieram tę sytuację jako przemoc ekonomiczną. Ma to swoje szersze konsekwencje. Po złożeniu PITa na stronie gov.pl otrzymałam potwierdzenie i podziękowanie oraz informację, że mój wkład w rozwój kraju i miejsca, w którym mieszkam dla jednostek samorządu terytorialnego to zero zł, dla budżetu państwa to również zero zł.

Mówimy głośno

W spektaklu Karoliny Szczypek pada pytanie, czy wolno nam zabierać głos, krytykować instytucje, dyrektorów, potencjalne miejsce pracy? Czy mnie wolno krytykować moich pracodawców? Czy nie powinnam być lojalna wobec nich do końca? Czy jeżeli ktoś przeczyta moje słowa, zdecyduje się dalej ze mną pracować? Chcąc pracować w świecie teatralnym, jestem w pułapce, oznacza to bowiem bycie zależną od innych, starszych, bardziej znanych i mających wpływy. Będę pracować z całych sił, by ktoś inny podpisał się pod „swoim dziełem”.

Wiąże się z tym jeszcze jedna kwestia: statusu społecznego. W świadomości społecznej bycie „artystą” to wciąż nobilitacja. Przedwczesne szczepienia osób rozpoznawalnych – aktorów i dyrektorów instytucji artystycznych – tylko to potwierdzają. Sama jestem studentką kierunku wiedza o teatrze. Mnie status ten nie dotyczy i dotyczyć nie będzie. Na korytarzach Akademii Teatralnej powtarza się w kółko jak mantrę: „Aktorzy grają, reżyserzy reżyserują, a wotowcy sprzedają bilety”. Od początku edukacji przygotowywane jesteśmy do jednej z dwóch ról: krytyczno-historycznej albo producenckiej. Ta druga funkcja ma charakter służalczy – tego słowa używam świadomie, ponieważ praca podejmowana przez producentów często ma charakter niewolnictwa, o czym była mowa wcześniej. Zajęcia aktorskie i reżyserskie, w których brałam udział w czasie studiów licencjackich nie miały na celu poszerzenia naszych kompetencji, lecz zaledwie objaśnienie charakteru pracy osób, którym będziemy „pomagać”.

Wydawać by się mogło, że współcześnie i w czasach teatru postdramatycznego arbitralny podział na artystów i nieartystów jako anachroniczny zostanie zniesiony. Polska edukacja teatralna – w odróżnieniu od zachodniej, o wiele bardziej wszechstronnej i inkluzywnej – nie jest na to przygotowana. To się dzieje ze szkodą dla teatru.

Mamy was na językach

Karolina Szczypek zapytała, czy koncert mogą zrobić niemuzycy, a my zapytamy, czy spektakl mogą zrobić wotowcy?

Zaczynałoby się to tak:

Każdy dzień, nawet taki jak ten –
słoneczny, niesie złą wróżbę suchego kaszlu.
Wszystkie ciała wywiało na zoom,
ale nawet dzisiaj – w dzień taki jak ten –
słoneczny, czuć spalone mięso. Ludzkie.
W zoomowych pokojach też.
To tam, jednym tchem, z imienia i nazwiska wymieniamy
korodujące tryby, siły zła, apostołów mobbingu,
molestowania, opresji, dyskryminacji.
Wyznawcy tych tradycyjnych, co tu kryć, wartości niech nie czują się
bezpiecznie, to do nich. To do was.
Wiemy, że jesteśmy wpływowi, bo to my będziemy mieć wpływ.
Mamy świetną pamięć do nazwisk
i właśnie wasze na językach.
Jesteśmy generacją calloutu, pokoleniem metoo i hasztag mówimy głośno.
I lepiej uważaj jeden z drugim, bo jak już będziemy mieć ten wpływ,
jak już zostaniemy tymi
koordynatorami wolontariatu, kierownikami obsługi
widowni, inspicjentkami, dramaturżkami, asystentami, producentkami,
operatorami kamer, dyrektorkami literackimi, reżyserkami,
wykładowczyniami teatru niemieckiego, panami z dziekanatu i kimkolwiek,
kim-kolwiek-przyjdzie-nam-zostać wśród sal i korytarzy, którymi się przechadzacie,
to uważajcie.
Mamy was na językach.
Uważajcie na słowa, wiemy,
co robicie gnoje i nam się to nie podoba.
Będzie tak: w maseczce, w przyłbicy,
spóźniony dwie godziny, ale
gotowy do pracy
będziesz szedł korytarzem i wtedy do ciebie podbiegnę.
Miałem sen reżyserze.
Miałem taki sen, po którym obudziłem się z erekcją,
to było graniczne przeżycie, panie reżyserze,
muszę opowiedzieć, pan musi tego wysłuchać.
Byłem w nim kobietą.
Byłam w nim tak silną kobietą,
że jak kazałeś mi się reżyserze uwodzić,
że jak kazałeś mi się reżyserze uwodzić,
że jak kazałeś mi się reżyserze uwodzić
i tańczyć i rozebrać i patrzyłeś na moje piersi,
i jak kazałeś mi się rozebrać
i patrzyłeś na moje piersi, na próbie
i jak kazałeś mi tańczyć
to ci reżyserze tak zapierdoliłam,
to ci reżyserze tak zapierdoliłem,
że twoja główka-skarbonka
ten twój kramik z piosenkami,
zegarek z kukułką
zrobił fruuu na planetę wiecznych urlopów.
Więc lepiej uważaj jeden z drugim.
Uważaj jak spacerujesz w Nowym.
Uważaj jak się gapisz w Powszechnym,
w Starym, w Studio.
Uważaj w szatniach w Szekspirowskim,
uważaj na kawie w Instytucie, uważaj w festiwalowych klubach,
w redakcjach, na immatrykulacjach,
na zajęciach z wiersza, z Czechowa, uważaj w mailach,
smsach, uważaj.
Mamy was na językach.

Autorki i autor studiują na Wiedzy o teatrze w Akademii Teatralnej im. Zelwerowicza w Warszawie. Tekst powstał w ramach „Warsztatu redaktorskiego”, prowadzonego przez Joannę Krakowską.

Tytuł oryginalny

Wotowcy też

Źródło:

„Dialog” online

Link do źródła

Wątki tematyczne