„Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa w reż. Małgorzaty Warsickiej w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Nie na wszystkie pytania, z którymi wyszedłem z tego spektaklu, znam odpowiedź
Na przykład - dlaczego niektóre postacie grają w kostiumach z epoki, a inne – w zupełnie współczesnych. Albo – dlaczego aktorzy wygłaszają część kwestii zwracając się do publiczności? (Było to czymś stosunkowo okropnym). Jaką rolę pełni w tym spektaklu grana na żywo muzyka, która sączyła się z drugiego planu, zresztą trochę za głośno, stanowiąc przedziwne tło i tak dziwnej całości. Dalej - jak nie znając niemieckiego (bądź kontekstu) połączyć - zresztą pięknie zaśpiewany - song Ich Weiss… z wydarzeniami na scenie? I dlaczego na liście płac twórców znajduje się nazwisko p. Zenona Martyniuka?
I czy obsługa techniczna naprawdę musi się co chwila na scenie pojawiać co raz donosząc nowe rekwizyty bądź je zabierając? (Nie wnosiło to nic poza wywoływaniem wrażenia chaosu). A kompletnie nie zrozumiałem wygłoszonej po ukraińsku kwestii Włóczęgi (przez ukraińską zresztą aktorkę), której to Włóczędze Raniewska daje ostatni grosz, a po chwili swojego gestu żałuje. Mam poważne lęki przed wnikliwym analizowaniem tej – skądinąd jednej z kluczowych w tekście Czechowa - sceny.
Aktorzy robili wrażenie pozostawionych samym sobie, jakby właściwie cały zespół (poza Andrzejem Wichrowskim i momentami Bogusławem Suszką) udawał, że gra Czechowa, unieważniał go, postponował; gdyby Raniewska z Paryża nie przyjechała, to i tak nikt by tego nie zauważył, bo także i jej postać została w tym przedstawieniu unieważniona. Jeśli był to zabieg celowy, to pytanie najważniejsze - o czym w takim razie był ten Wiśniowy Sad?