EN

30.03.2022, 08:43 Wersja do druku

Wiśnia, czyli ona

„Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Krzysztof Bieliński

Żadna z widzianych przeze mnie realizacji „Wiśniowego sadu” Antona Czechowa nie pękała w szwach od tak silnie sportretowanych kobiet, jak ta wyreżyserowana przez Krystynę Jandę w Teatrze Polskim w Warszawie. Być może dlatego, że i sama Janda do słabych kobiet nie należy. I być może także dlatego, że w każdej z postaci tego spektaklu można zobaczyć jakąś cząstkę Jandy. Już pierwsza scena przynosi słowa stanowiące efekt rozważań i gdybania „jaka jest?”. Gdzieindziej wspaniała w roli Szarloty Iwanownej Joanna Trzepiecińska rzuca: „Kto ona? Po co ona? Sama jedna! Nie wiadomo”. 

Czas nie stoi, coraz intensywniej wyczuwalny jest zapach naftaliny unoszący się w majątku, a lata spędzone za granicą przez jego właścicielkę potrafią wiele zmienić. Pewne osoby zaś bywają niezmienne. Co poczytać można im zarówno jako zaletę, jak i wadę. Dociekania „jaka jest?” niosą zapowiedź wnikliwego przyglądania się kolejnym bohaterkom tej niekomedii. Na czele z najważniejszą z nich – Lubow Raniewską (Grażyna Barszczewska). 

To kobieta niezmienna w swej urodzie: „Pani jak zawsze, jak zwykle, wspaniała”. Powraca do domu, a powrót ten rozświetla wszystko dokoła. Uruchamia do życia. Nawet sad wiśniowy cały jest w kwiatach, pomimo panującego na zewnątrz jeszcze mrozu. I tak wiernie wobec oryginału toczyć się będzie, nieuchronnie ku upadkowi, ta historia miedzy miłością a licytacją. Między niedopuszczaniem do siebie myśli o utracie, brakiem chęci zrozumienia swojego położenia, życiem wspomnieniami a wewnętrzną świadomością i niezgodną na to, co nieuniknione. Na zapowiedź zmian. Pomstować na Raniewską będą wszyscy, na jej rozrzutność, wielkoduszność, krótkowzroczność: „mama niczego nie chce zrozumieć. Nie mamy już nic”, „gdyby jej pozwolić, wszystko by rozdała”. Trywialność sprzedaży działek letnikom doprawdy ją przeraża. Ma świadomość tego, że w życiu jako rodzina „nagrzeszyli” wiele. Jednak Raniewska uosabia świat i wszelkie przejawy wyjątkowości. Jest dumna. W znakomicie zagranym monologu Piotr Trofimow (Krystian Modzelewski) punktuje wszystkie przywary tego odchodzącego w niepamięć świata – inteligencji, która nic nie robi, o sztuce tylko rozprawia a wzrok ma obojętny. Raniewska za wszelką cenę pragnie ocalić najpiękniejszy sad w guberni, o którym wzmianka zapisana jest nawet w encyklopedii. Dobrze wie, że ocala nie tylko rodzinny majątek, ale i samą siebie. 

Jolanta Brach-Czaina w „Wiśni i rozumieniu” pisze: „Jeżeli istnienie jest wartością, to wiśnia istniejąc realizuje tę wartość, podobnie jak i my własnym istnieniem ją wcielamy. Można więc wskazać pewien wspólnym nam obszar wartości. I nie jest ważne, czy wiśnia o tym wie, czy nie wie. Chodzi o fakty. Jeśli istnienie jest wartością, to niezależnie od tego, czy myślimy o tym, czy nie istnieją, wspólnie z wiśnią tę wartość wcielamy”. W przywołanym śnie Raniewska mówi o białym, młodym i szczęśliwym sadzie, w którym widziała matkę. Ubolewa nad faktem, iż nie potrafi zapomnieć o przeszłości, odrzucić jej. Wie, że jest z nią nierozerwalnie związana, przywiązana do niej. Że jej jestestwo potwierdza właśnie ten idący pod młotek wiśniowy sad. Nawiązując znów do Brach-Czainy, wskazać można na złączenie egzystencjalnym sensem istnienia z ogrodem. Wiśniowy sad umieszczony na stałe w porządku jej trwania stanowi zaprzeczenie pewnego rodzaju nicości, która może ją dotknąć w przypadku jego utraty. Ona również bezpośrednio utraci coś znacznie cenniejszego niż owocowe drzewa. Barszczewska doskonale oddaje ten stan rozemocjonowania i uświadomienia, jakie spada na jej bohaterkę podczas balu. W aksamitnej burgundowej sukni wykrzykuje: „ci muzykanci, ten bal, to wszystko nie w porę, od rzeczy”. Wie, że ważą się jej losy. Boi się, że może zrobić głupstwo, czuje jakby straciła wzrok. Nie jest zdolna spojrzeć prawdzie w oczy. Zatrważająco brzmią w interpretacji Barszczewskiej słowa: „Zrozum mnie. Tutaj się urodziłam, ja kocham ten dom. Utonął tu mój syn. Ja boję się ciszy, boję się być sama”. Barszczewska idzie na całość. Sięga po najcięższe z dział, pozwalając sobie absolutnie na wszystko. To pierwsza tak rozemocjonowana Raniewska, jaką widziałem. Ryzykuje i absolutnie wygrywa histerią, w którą wpada. Widać, że się w niej dobrze czuje. Po scenie balu powinny każdorazowo na sali rozbrzmiewać gromkie brawa dla jej talentu i oddania!

Kategorie odrębności i przynależności, o których wspomina Brach-Czaina prowokują do uwagi. Stanowią rodzaj zwierciadła, w którym możemy się przejrzeć. Pozostała po konsumpcji wiśni pestka, pozornie nieciekawa, urody wątpliwej, daje jednak szansę na odrodzenie. Łopachin (Szymon Kuśmider) oznajmiając Raniewskiej, iż wiśniowy sad został sprzedany, dodaje: „Zostałaś ty, życie. Gdy zrozumiesz, przeniknie cię głęboka radość”. Nowe życie z radością zaczną Pietia i Ania. Pieśń młodości, którą głoszą na odchodne mówi o potrzebie bycia wolnym jak wiatr. Pozbawieni bagażu, jaki stanowi przeszłość, śmiało idą „naprzód”. I Waria (Dorota Landowska) chętnie uczyniłaby to samo. „Gdybym miała sto rubli rzuciłabym to i uciekła”. 

fot. Krzysztof Bieliński

Janda zaskakująco przychylnym okiem spogląda i portretuje każdego z bohaterów „Wiśniowego sadu”. Wykazuje zrozumienie dla ich położenia. Nie każe nam obwiniać żadnego z nich. Nie szuka winnych. Daje im przestrzeń do błądzenia, odnajdywania, wygłaszania swoich prawd i przekonań. Z taką samą czułością spogląda na Raniewską, jako na kobietę zdradzoną przez mężczyznę, oszukaną, tęskniącą za nim i żywo dotkniętą, gdy otrzymuje informacje o jego chorobie, jak i na Łopachina, który uczciwie uprzedzał o konieczności sprzedaży wiśniowego sadu. Przecież mówił „prostym, nieskomplikowanym językiem” do „takich lekkomyślnych i niepraktycznych ludzi, których nigdy wcześniej nie spotkał”. Kupił majątek, w którym niegdyś jego przodków nie wpuszczano nawet do kuchni. Trudno dziwić się jego radości. Kuśmider w roli Łopachina zachwyca. Tak samo jak Jerzy Szejbal (Leonid Gajew) w monologu do stuletniego regału na książki, który przez te wszystkie lata kształtował ideały dobra i świadomości społecznej. Nie można także pominąć wspaniałych Krystiana Modzelewskiego i Pawła Krucza (w roli Siemiona Jepichodowa). Ten drugi wchodzi na chwil parę, ale z rewolwerem, z którym „już wie, co ma zrobić”, buduje niezwykle interesującą rolę. 

Wnętrza posiadłości Raniewskiej zadziwiają. Przestrzeń sprzyja dosłownie ganianiu się po domu, w którym drzwi do kolejnych pomieszczeń przed niemalże każdą rozmową są skrupulatnie zamykane. Sam proces ich zamykania, rozprawiania każdy w swoim gronie, w innych konfiguracjach, jest niezwykle interesujący. Scenografia autorstwa Maciej Preyera oddaje ducha dramatu Czechowa. Nie wyobrażam sobie innej oprawy dla jego opowieści. Choć ciekaw jestem realizacji „Wiśniowego sadu” przez Małgorzatę Warsicką w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi. Pierwsze zdjęcia na myśl przywodzą niedawnego „Kruma” z Bielska-Białej i dalekie są od scenograficznej „czechowowskiej” estetyki. 

Czechow w interpretacji Krystyny Jandy zostaje jak zwykle, ale wspaniale, wypełniony po brzegi samotnymi bohaterami próbującymi poskładać swój świat ze strzępów. W „Dotknięciu świata” wspomniana już Jolanta Brach-Czaina pisze: „Co mówią o nas powyrywane z całości strzępy świata, dla naszych potrzeb ugniatane, rozcierane, rozpuszczane, przerabiane tak długo, aż możemy je wchłonąć w siebie? Wydaje się, że we własne ciało mamy wpisane używanie i wykorzystywanie wszystkiego, co zdołamy schwytać. Tacy oto jesteśmy. Przerabiamy świat na własną tkankę. Czyż nie jest to zgodne z tradycyjną, butną wizją człowieka i jego relacji z otoczeniem? Ale czynność przywierania i zagarniania można rozumieć zupełnie inaczej. Bo czyż nasza bezwzględna moc nie jest wielkim uzależnieniem? Kto tu kim włada? Czy nie jesteśmy na proszonym chlebie? Kurczowo ściskamy okruchy świata, żebrząc o życie”.

Postscriptum 

Od mojej pierwszej recenzji napisanej w ramach Nowej Siły Krytycznej mija sześć lat. Rozpoczynając obiecałem sobie, że z miłości swej wielkiej do teatru nigdy nie napiszę niczego o czymś, co wyszło spod reżyserskiej ręki lub aktorskiego warsztatu Krystyny Jandy. Recenzją jej „Wiśniowego sadu” przychodzi mi dziękować za lata, które pozwalają zrozumieć Lubow Raniewską. Trudno żegnać się z tym, co się kocha. 

***

Anton Czechow

„Wiśniowy sad”

przekład: Jerzy Jarocki

reżyseria: Krystyna Janda

Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie, Duża Scena

występują: Marta Alaborska, Grażyna Barszczewska, Dorota Bzdyla, Anna Cieślak, Dorota Landowska, Hanna Skarga, Katarzyna Skarżanka, Joanna Trzepiecińska, Tomasz Błasiak, Jakub Kordas, Paweł Krucz, Krzysztof Kumor, Szymon Kuśmider, Dominik Łoś, Krystian Modzelewski, Antoni Ostrouch, Maksymilian Rogacki, Jerzy Schejbal

***

Sławomir Szczurek – filolog polski, absolwent Laboratorium Pedagogiki Teatru, od 2016 roku związany z Nową Siłą Krytyczną.

Źródło:

Materiał własny