„Virtuoso” Matthew Hardy'ego w reż. Jerzego Jana Połońskiego w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Pisze Konrad Pruszyński na swoim blogu.
Wirtuoz znaczy tyle co wybitny, mistrzowski w danym fachu. O osobie uzdolnionej w wielu dziedzinach zwykło się mówić „człowiek renesansu”. Ignacy Jan Paderewski z poznańskiego „Virtuoso” zdaje się wychodzić poza powyższe definicje i urasta do miana herosa, mesjasza czy narodowego guru. I choć tworzenie podobnych laurek uznaje za wybieg co najmniej nieprzemyślany, muszę przyznać, że musical Teatru Muzycznego w stolicy Wielkopolski stoi na bardzo przyzwoitym poziomie.
Jeśli ktoś miałby wątpliwości z kim będzie miał do czynienia, twórcy bardzo szybko owe niejasności rozwiewają – najpierw witają nas na koncercie Ignacego Paderewskiego, by potem uraczyć nas pieśnią o szale uwielbienia tytułowej postaci (Paddymania) „pół Europy go czci/ teraz w Sali Carnegie/ Paderewski superstar”. I choć jest to dopiero preludium całej opowieści – perspektywa, jaką przyjmują twórcy do przedstawienia losów głównego bohatera jest już całkowicie jasna.
„Virtuoso” to rzecz o drodze Ignacego Paderewskiego od fortepianowego uczniaka, przez naukę u pianisty i kompozytora Teodora Leszetyckiego, rozwój międzynarodowej kariery, aż po rozpoczęcie działalności politycznej, premierostwo i upadek jego gabinetu. Wszystko to okraszone bardziej i mniej komediowymi wątkami miłosnymi, z których najzabawniejszym był fragment o trzech, zakochanych w nim na zabój Helenach – Górskiej, Modrzejewskiej i Bibesco.
Bardzo silnie zarysowany jest podział pomiędzy dwoma aktami tego niemal trzygodzinnego przedstawienia. Pierwsza część skupia się bardziej na rozwoju kariery, motywacjach bohatera, śpiewającego: „poprzez muzykę odnajdę głos/ poprzez muzykę oszukam los/ poprzez muzykę Polska we mnie trwa”, ale również wątkach miłosnych i obyczajowych. W pierwszym akcie więcej jest przestrzeni dla ciekawej ekspozycji postaci, jak wtedy, gdy dowiadujemy się o chorym synu Paderewskiego, czy szczerej emocjonalności, której relacja tytułowego bohatera z żoną jego najlepszego przyjaciela Heleną Górską jest najlepszą egzemplifikacją.
Druga część przedstawienia skupia się natomiast wokół wątków narodowo-wyzwoleńczych, politycznych, martyrologicznych i wojennych. Akcja zdaje się zdecydowanie przyspieszać, a historia Paderewskiego podporządkowana jest zbędnej ekspozycji świata pogrążonego w wojnie. Bardziej od konkretnych dat, frontów czy bitew pierwszej wojny światowej interesowałyby mnie losy głównego bohatera, tymczasem jego polityczne działania (w spektaklu) ograniczają się do okresu wybuchu konfliktu, kiedy starał się o spotkanie z prezydentem USA Thomasem Woodrowem Wilsonem i nagłaśniał sytuację Polski poza jej granicami, oraz zakończenia wojny, kiedy dochodzi do wewnątrzkrajowych, politycznych przepychanek i należy „zjednoczyć Polaków w swojej własnej ojczyźnie” – co z dzisiejszej perspektywy wydaje się zadaniem ponad ludzką miarę.
„Virtuoso” to spektakl zdecydowanie zero-jedynkowy. Jedyną skazą obrazu Paderewskiego jest zarzut przebiegłego i złośliwego Piłsudskiego, mówiącego o „ucieczce” tytułowego bohatera z Polski. Wszystko poza tym jest jedną, skrzącą się laurką dla postaci, o której bliscy mówią: „Jesteś Ignacym Paderewskim – na pewno znajdziesz jakiś sposób”. I choć postulaty muzyka i polityka mówiące o umiłowaniu demokracji, otwartości naszego kraju, o niewyrzucaniu z niego wszystkich, których pod względem etnicznym czy religijnym nie uznaje się za „prawdziwych Polaków” są jak najbardziej szczytne, to o wiele wyżej można by było ocenić przedstawienie prezentujące postać z nieco szerzej perspektywy.
Na koniec wyróżnienia aktorskie, bo ich tutaj zabraknąć nie może, przede wszystkim w kontekście Barbary Melzer genialnie wcielającej się w postać wielkiej aktorki Heleny Modrzejewskiej. Postawa, strój, nienaganna dykcja i śpiew – wszystko, by „zrobić prawdziwe show”. Janusz Kruciński, znany przede wszystkim widzom stołecznej Romy, również wykreował postać zapamiętywalną. Uważam, że Paderewski padł w tym spektaklu ofiarą swojej własnej sławy, co nie zmienia faktu, że szczególnie za pierwszą część przedstawienia Januszowi Krucińskiemu należą się wielkie słowa uznania (podobnie jak osobom odpowiedzialnym za jego genialną charakteryzację). Warto również wspomnieć o Radosławie Elisie, kreującym w „Virtuoso” dwie drugoplanowe, ale dość istotne i przede wszystkim dobrze zróżnicowane role: przyjaciela Paderewskiego Władysława Górskiego oraz naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego.
„Czasy są trudne, ale czasy najcięższe dopiero nadejdą” – te słowa Heleny Modrzejewskiej zdają się być prorocze. Nie tylko w kontekście historii Polski między 1918 a 1989 rokiem, ale również współcześnie, bowiem wiele ran i konfliktów, o których mówią bohaterowie „Virtuoso”, po dziś dzień nie zostało zabliźnionych czy rozwiązanych. Jest robota do wykonania. Czy jest na sali jakiś wirtuoz?