EN

4.09.2023, 10:43 Wersja do druku

Widzieć swój cień

Inne aktualności

Czas oczekiwania na nowy sezon. Z zapowiedzi próbujemy ułożyć mapę peregrynacji po teatrach, wieczory 2023/24. A może lepiej nie spodziewać się i nie planować, a odbyć podróż wstecz; odnaleźć we własnej pamięci, tej teatralnej, (jeśli istnieje oddzielnie?) chociaż kadry, które wryły się w prywatny almanach i na podane hasło w wewnętrznej wyszukiwarce otwierają, ba, nawet pozycjonują, obrazy, półmrok oświetlonej sceny, przeczytane zdania, a przede wszystkim uwalniają przeżycia, które nam kiedyś towarzyszyły. Dzięki dawnym wzruszeniom i dawnemu entuzjazmowi próbujemy odnaleźć sens.

W napięciu przełomu sierpnia i września te obrazy wracają z lekkością.

1.

Dziennikarze piszący oświadczenie pod zielonym drzewem, nieopodal najważniejszej bramy 1980 roku. Gatunek drzewa każdy jednak pamięta inaczej. Spektakl telewizyjny Mikołaja Grabowskiego z 1991 roku, oparty na książce Marka Millera i jego zespołu z Pracowni Reportażu w Łodzi Kto tu wpuścił dziennikarzy według pomysłu Millera, to spisane między wrześniem 1980 a majem 1981 relacje dziennikarzy i reportażystów obecnych podczas sierpniowych strajków w Stoczni Gdańskiej. W 1983 roku książka została wydana w NOW-ej, w stanie wojennym była czytana w odcinkach w Radiu Wolna Europa.

Relacje gorące. Spektakl, choć powstał dekadę później, tę temperaturę zachowuje. Świetny telewizyjnie, łączący umiejętnie plener i studio, z ekspresyjnymi rolami, z udziałem Marka Millera (epizod zjadania własnego podpisu), z wyraźnym charakterem pisma reżysera. Teatr faktu przetrawiony przez Gombrowicza. Oglądam go dzisiaj jako rzecz o strachu tych, którzy wiedzą, że drzwi zostały otwarte, ale bardzo trudno im zdecydować się przez nie przejść na drugą stronę. Wtedy jeszcze (tak sądziłam) wydawało się, że są tylko dwie strony. Dobrym komentarzem do tego oglądania na nowo, już po 43 latach od Sierpnia, jest lektura felietonu Konstantego Puzyny Zdumieni.

Ale ja wolę swój obraz – stan z tamtego dnia, słonecznego niedzielnego popołudnia, kiedy szykowałam się na rozpoczęcie roku szkolnego i biegałam od telewizora do skrzeczącej „Jowity”, przerzucając się od RWE do Głosu Ameryki. Pewnie, że wolę, bo miałam siedemnaście lat i podniecenie wywalało niski sufit gierkowskich bloków. Po poniedziałkowym rozpoczęciu trzeciej klasy szliśmy wszyscy razem Agrykolą, z Batorego do Pomarańczarni, z porywem i głowami godnymi Podchorążych. „Życie nasze już jest poezją. Zgiełk oręża i huk dział. – Ten będzie odtąd nasz rytm i ta melodia”. 31 sierpnia pozostaje wielkim dniem nadziei.

2.

Bez Sierpnia nie byłoby ekscytującego teatralnego sezonu 1980, kończącego się tak naprawdę 12 grudnia 1981 i nie zostałby pokazany milionom widzów spektakl „Niebezpiecznie, panie Mochnacki…”. Zrealizowany przez Jerzego Krasowskiego w 1973 roku w krakowskim ośrodku telewizji dramat Jerzego Mikkego, któremu za tytuł posłużył pierwszy człon zdania Druckiego-Lubeckiego wypowiedzianego do Maurycego Mochnackiego: „Niebezpiecznie, panie Mochnacki, tak wysoko latać”, już po zapowiedziach prasowych, na kilka dni przed premierą, został przez prezesa Macieja Szczepańskiego niedopuszczony do emisji. Na siedem lat stał się telewizyjnym „półkownikiem”. W 1977 roku odbył się zamknięty przedpremierowy pokaz przedstawienia dla dziennikarzy, w ramach sesji wyjazdowej Klubu Krytyki Teatralnej SDP, po którym cenzura zabroniła publikacji jakichkolwiek informacji na temat sztuki, wydrukowanej w „Dialogu” w lutym 1975, jak i samego pokazu, a szef krakowskiego ośrodka Ryszard Karwicki został zwolniony w trybie natychmiastowym. Ponoć na obecnych w Krakowie krytykach spektakl o Mochnackim zrobił wielkie wrażenie, a w ramach dodatkowych represji zniszczono w Warszawie taśmę, tzw. kopię matkę. Cenzura świetnie wiedziała, że nasza Historia to potężna broń dla współczesnych. Przyznała rację Mochnackiemu.

Spektakl jednak ocalał i 23 listopada 1980, już po zmianach w Radiokomitecie i przy nieznacznym poluzowaniu cenzury, tuż przed 150 rocznicą wybuchu Powstania Listopadowego odbyła się jego premiera, tym samym stanowiąc jeden z najmocniejszych punktów telewizyjnego sezonu 1980/81.

Kilkanaście pozytywnych popremierowych wypowiedzi krytyków „czytających” utwór w rzeczywistości posierpniowej zostało uzupełnionych przez głosy licealistów z Kół Miłośników Teatru TV. Moi rówieśnicy pisali: „Ważne pytania okresu listopada 1830 są aktualne także i dziś w naszych rekolekcjach narodowych”; „Dziś przesłanie sztuki […] zabrzmiało nader aktualnie. Jest w nim mądra przestroga, aby w naszej rzeczywistości, w której dokonują się reformy polityczne, gospodarcze i moralne nie popełniać błędów, które zaprzepaściłyby wielką szansę odnowy i tragicznie zaważyły na losach jej twórców i całego narodu”; „chodzi tu o prawdę, o naszą uczciwość wobec siebie”.

Spektakl wygrał plebiscyt na najlepszy w sezonie i pod koniec XX wieku trafił z wyboru znawców do Złotej Setki Teatru Telewizji. Ale powtórzony był tylko trzy razy, ostatnia emisja w 1996 roku. O planowanych powtórkach w okolicach 220 rocznicy urodzin (13 września) i w Roku Maurycego Mochnackiego nie słyszałam.

W tym samym sezonie, 10 stycznia 1981 odbyła się również premiera sztuki Jerzego Mikkego w Teatrze na Woli w Warszawie, także w reżyserii Krasowskiego, z Tadeuszem Łomnickim jako Druckim-Lubeckim i Krzysztofem Kołbasiukiem w roli tytułowej. Tym samym te dwie realizacje skłaniały do porównań. W telewizyjnym Mochnackim najsilniejszym punktem obsady był tytułowy bohater, grany przez Jana Nowickiego (to dla tego aktora czas ról Józefa z Sanatorium pod Klepsydrą Schulza w ekranizacji Hasa i Józefa K. z Procesu Kafki w adaptacji Jarockiego w Starym w Krakowie, a tuż przed Wielkim Księciem w Nocy listopadowej Wyspiańskiego w inscenizacji Wajdy), na Woli siła Łomnickiego (jak pisali ówcześni recenzenci) miażdżyła teatralną obecność Kołbasiuka.

Do tej inscenizacji Mieczysław Górowski przygotował plakat z błyskotliwym przekazem. Portret Mochnackiego w dziele Górowskiego to posklejany podarty wizerunek autora Powstania narodu polskiego w roku 1830 i 1831.

Próba sportretowania i złożenia niezwykłej, trudnej do uchwycenia, a tym bardziej do jednoznacznych ocen, osobowości Mochnackiego była przecież celem przedstawień, choć jeszcze było coś ważniejszego. Przywrócić, posklejać z poszarpanych fragmentów wizję kultury, która winna konstytuować naród.

W 1972 Andrzej Kijowski w Listopadowym wieczorze postulował powieść polityczną z Mochnackim jako bohaterem, którą sam zaczął pisać. Życiorys Mochnackiego zamknięty jedynie w 31 latach to materiał na hollywoodzki scenariusz pełen zwrotów akcji, mrożących krew żyłach wydarzeń i incydentów, wyroków śmierci, bitew i chwały Virtuti Militari, dyskusji przy ponczyku w kawiarni u Brzezińskiej, zdrady? memoriału karmelickiego, pracy w cenzurze, pasji i programu krytyka romantycznego, goryczy i biedy emigranta, porywczości charakteru, talentu artystycznego, nieustającego ruchu myśli, słów, które miały zamieniać się w czyn, tworzenia dzieła śmiałego i proroczego.

W kontekście Mochnackiego warto dzisiaj czytać poezję i eseistykę Przemysława Dakowicza, który nadaje myślom „Cynika wolności” – jak nazwał go Ludwik Mierosławski – ideom sprzed dwustu lat, współczesny kod kulturowy i twórczo je rozwija.

Ale przecież nie rocznice ustalają repertuary i lektury, choć czasem mogą być pomocnym kierunkowskazem, także dla twórców.

3.

26 września 1939 roku Melchior Wańkowicz dźwiga na głowie przez Dniestr plecak i maszynę do pisania, tę, którą dostał od córki Krystyny. Przejście granicy polsko-rumuńskiej króla polskiego reportażu (w tej roli Ireneusz Czop) rozpoczyna Imperium Wojciecha Tomczyka w reżyserii Roberta Talarczyka, napisane i zagrane na otwarcie sezonu Teatru Telewizji 2019/2020, w 80 rocznicę wybuchu II wojny. Tomczyk zostawia nas i bohaterów z pytaniem „czy zdążymy?”. Wcześniej Wańkowicz uczy premiera Kwiatkowskiego jak zobaczyć swój cień; tak, aby patrząc w przyszłość, zwracać uwagę na szczegóły, tak, aby w przyszłości, we właściwym miejscu, ten cień zobaczyć.

U progu sezonu z tytułów, o których czytam, nie wnioskuję nawiązania nowego wspólnotowego dialogu, więzów łączności międzypokoleniowej. Wciąż zdumiewa odrzucenie porozumienia jako drogi, spoiwa pamięci. Wciąż mamy się rozpraszać, rozpływać i oddalać od siebie.

Po lekturze miniatur Pawła Jurka z jego ostatniego felietonu pojawiły się jeszcze dwa obrazy. Pierwszy, ocalony w zapisie Bohdana Korzeniewskiego Zagłada teatrów warszawskich z powstańczego, płonącego miasta:” Żołnierze z oddziałów SS-Kirgisen i SS-Kosaken w naszyjnikach z pierścionków, z zegarkami na nagich ramionach od napięstka po pachę, wywlekający młode kobiety z podpalanych domów, nierzadko mieli na głowach siwe cylindry z Kordiana, a na plecach złocone mundury z Nocy listopadowej”.

Drugi, którego jednak nie opiszę, by się nie utrwalił; najeźdźcy grabią warszawskie teatry dzisiaj, a może jutro. Co złotego wyniosą?

Tytuł oryginalny

WIDZIEĆ SWÓJ CIEŃ

Źródło:

„Teatrologia.info”

Autor:

Ewa Millies-Lacroix

Data publikacji oryginału:

31.08.2023