EN

7.10.2023, 08:15 Wersja do druku

Widziałam sporo realizacji o cwanych, złych politykach. Nie chcę iść tą drogą, wolę podążać za Mozartem

Wraz ze scenografką, Justyną Łagowską jeździłyśmy po Gdańsku zastanawiając się, kim jest dzisiaj Tytus. Podobieństwo jego losów do historii prezydenta Pawła Adamowicza było uderzające - mówi Maja Kleczewska, reżyserka "Łaskawości Tytusa" w Operze Bałtyckiej. Premiera w sobotę.

fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/mat. teatru

„Łaskawość Tytusa” - jedno z ostatnich, napisanych dwa miesiące przed śmiercią, dzieł Mozarta - w Gdańsku zostanie wystawione po raz pierwszy. W Polsce pokazano je zaledwie trzy razy. Dlaczego tytuł ten tak rzadko gości na scenach, wiadomo?

Nie jest to, rzecz jasna, „hit” jak „Wesele Figara” czy „Czarodziejski flet”. To opera napisana przez Mozarta na zamówienie. Miała być peanem na cześć cesarza Leopolda II, z okazji jego koronacji na króla Czech. Notabene król – adresat dzieła nie był nim, delikatnie mówiąc, zachwycony. Trudno powiedzieć dlaczego, może próba zamachu na Tytusa – cesarza Rzymu, w pierwszym akcie, źle mu się kojarzyła… (śmiech)

Nie da się ukryć, pomysł - jak na pean - ryzykowny.

Takie laurki, jak „Łaskawość Tytusa” dość trudno się dziś wystawia, niełatwo tę dramaturgię przełożyć na współczesność, czasy gdy jesteśmy nastawieni do władzy krytycznie. Toteż po latach prezentowano dzieło w założeniu, że Tytus jest potworem, kabotynem, oszustem, że tego, który chciał go zabić, ułaskawia tylko po to, żeby zyskać popularność medialną. Że to wszystko oparte jest na pustych gestach.

Bardzo na czasie.

Widziałam sporo realizacji o cwanych, złych politykach i doszłam do wniosku, że nie chcę iść tą drogą, że wolę podążać za Mozartem. Bo jak się idzie drogą władcy - kabotyna, to wszystko jest pod prąd, nic się nie zgadza i trzeba - by tak rzec - orać przeciw librettu. A to strasznie ciężka praca. Postanowiłam zatem: Ruszamy za kompozytorem! Wyobraziłam sobie Tytusa łaskawego, władcę łagodnego, szczerego, osobę godną zaufania. Mimo to, ktoś jednak planuje zamach. Ten wątek najbardziej mnie zainteresował. Bo jak to możliwe, że tak wspaniały człowiek, porządny, uczciwy, oddany ludziom polityk, szlachetny, prawy i szczodry staje się celem? Jednak żądza władzy nie ma reguł. Kto jej pragnie, zrobi wszystko, by ją zdobyć. Zaciekawił mnie ten mechanizm. Ile trzeba wygenerować słów, nienawistnych zdań, ile razy trzeba powiedzieć: „Chcę zobaczyć ostrze w jego sercu. Jeżeli to zrobisz, przysłużysz się naszej ojczyźnie. Zwyciężymy!”, by zło dokonało się. Tego typu frazy wielokrotnie powtarzane powodują, że ktoś podatny na manipulacje, słaby z różnych przyczyn, zabija. Uważa, że nie ma innego wyjścia. Że po prostu musi to zrobić.

Kontekst gdański tej historii wydaje się oczywisty.

To podobieństwo odkryłam jednak dopiero w trakcie pracy nad koncepcją spektaklu. Wraz ze scenografką, Justyną Łagowską jeździłyśmy po Gdańsku zastanawiając się, kim jest dzisiaj Tytus. Podobieństwo jego losów do historii prezydenta Pawła Adamowicza było uderzające. Niedawno przeczytałam artykuł, w którym autor pyta: „Dlaczego w Polsce jeszcze nie ma Dnia Pawła Adamowicza?”. I dodaje, że to powinien być dzień, w którym w szkołach uczy się, że hejt i mowa nienawiści zabija. To byłby dzień odpowiedzialności za słowo, uświadomienia sobie, jak wiele złego może uczynić.

fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/mat. teatru

„Łaskawość Tytusa”... A może „Samotność Tytusa” to byłby lepszy tytuł?

Bardzo dobry. Tytus jest sam, choć w pierwszym akcie otacza go wielu ludzi. Potem okazuje się, że relacje, więzi, wszystko to, co brał za przyjaźń, to jedynie układy, interesy.

Muzyka też o tym opowiada?

Podkreślają to soliści Aleksander Kunach i Jacek Szponarski, że samotność władcy dotkliwie zapisana jest w nutach. Tytus ma dość bycia z ludźmi, boli go świadomość, że najbliżsi wykorzystali go, zdradzili i jeszcze proszą o wybaczenie. I on wybacza.

Patrzy pani na postaci dzieła jak psycholog czy reżyser?

I tak, i tak. Muszę rozumieć motywacje, jakim człowiekiem jest postać, co nią kieruje, dlaczego tak postępuje. Trudno opowiadać historię, jeżeli nie rozumiemy, jakie są relacje między bohaterami, co jest w nich kluczowe, jakie są ich wybory, dlaczego podejmują takie, a nie inne decyzje. Ale mądrzej niż ja wspiera te postaci sam Mozart. Mamy tu na przykład sześciominutową arię, która odsłania nam to, co dzieje się w głowie zamachowca. W dramacie to zajęłoby wiele scen, godzinę minimum. Muzyka działa szybciej, nie przez intelekt, ale przez emocje. Muzyka też zarządza tu czasem. To dla mnie bardzo wygodne. Żyjący kompozytorzy często siedzą na widowni i pilnują każdej nuty, a dzieła nieżyjących można skracać, przestawiać sceny, z Mozartem można robić co się chce. Nie ma reguł, z trzygodzinnej opery mogę zrobić dwa krótkie akty.

Mozart pewnie by się wściekł.

Myślę, że podobałaby mu się taka rewolucja. Dużą wagę przywiązywał do kontaktów z publicznością. Nie chciał być wyalienowanym dziwakiem, pisał dla ludzi. Dziś sam poskracałby swoje dzieła.

Miłośnik opery jakoś różni się od miłośnika teatru dramatycznego?

Nie znam zbyt dobrze klasycznego widza operowego. Wcześniej wystawiałam opery współczesne, ich odbiorcą jest widz, który lubi eksperyment. A widz, który przychodzi na „Czarodziejski flet” - mogę go sobie wyobrazić, kto przyjdzie na „Łaskawość Tytusa” – pojęcia nie mam. Tym bardziej to spotkanie z widzem będzie dla mnie ważne i ciekawe, bez względu na to, czy przyjmie to, co mu zaproponuję, czy odrzuci.

fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/mat. teatru

Nie ma pani wrażenia, że dziś widz w teatrze mniej angażuje się emocjonalnie? Że często mało go obchodzi historia, którą ogląda?

Z jednej strony coś w tym jest, z drugiej, po pandemii, wszyscy potrzebują teatru, chcą oglądać, widownie są pełne. Mam nadzieję, że nie jest to jedynie aktywność na zasadzie telewizyjnego serialu – zapychacza czasu, byleby coś migało na ekranie.

Kiedy pani pokochała operę?

Dość dawno, ale chyba opera jeszcze nie do końca pokochała mnie. A opera to dla mnie wyzwanie. Inne reguły pracy, szalenie ciekawe, inspirujące. Kolejne doświadczenie, bardzo dla mnie cenne. Czekam na kolejne.

„Łaskawość Tytusa” to będzie prawdziwa opera? Z rozmachem?

Oczywiście! Chcę rozmachu, a nie biednej scenografii, chcę się zanurzyć w tym wyimaginowanym świecie. „Łaskawość Tytusa” w Metropolitan Opera w Nowym Jorku – na scenie wybudowany był Rzym! Monstrualna dekoracja. Na coś takiego, niestety, nie stać żadnego polskiego teatru. Z kolei w inscenizacji szwajcarskiego reżysera Milo Raua scena tonęła w śmieciach, chaos kompletny. Gdyby u nas ktoś coś podobnego wystawił, byłaby gigantyczna awantura! Polski widz nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo eksperymentuje się w operach na świecie. Przeczytałam niedawno, że jednemu z dyrygentów tak bardzo nie podobała się inscenizacja, że dyrygował orkiestrą z zawiązanymi oczyma… W ten sposób chciał pokazać, że nie podoba mu się to, co dzieje się na świecie.

Premiera w Operze Bałtyckiej w Gdańsku - 7 października 2023

Tytuł oryginalny

Widziałam sporo realizacji o cwanych, złych politykach. Nie chcę iść tą drogą, wolę podążać za Mozartem

Źródło:

Zawsze Pomorze online
Link do źródła

Autor:

Gabriela Pewińska-Jaśniewicz

Data publikacji oryginału:

06.10.2023