"Umrzeć ze śmiechu" Paula Elliotta w reż. Andrzeja Nejmana w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Oj! jakżeby się Minister Czarnek ucieszył z tych ugruntowanych cnót niewieścich prezentowanych w najnowszym spektaklu Teatru Kwadrat. Trzy wspaniałe Polki (co prawda w amerykańskim wydaniu, ale w końcu to sojusznik co nam wojsko przysłał i się nami opiekuje) modlą się razem nad swoją właśnie zmarłą koleżanką, wódki nie piją – tak trochę tylko na pokrzepienie nerwów, tańczyć nie tańczą – no chyba, że zaplącze się przypadkowy striptizer (kiedyś co prawda jedna z nich tańczyła na stole, ale dzieckiem będąc – zatem minister raczy przymknąć oko? ), jedzenie to grzech i nie ma mowy o ciastkach czy innych słodkościach, karty – tylko czarny piotruś i pasjans, może brydżyk z dziadkiem! Ale pokerek, oczko? – ależ skąd Ministrze Szanowny, nie uchodzi, zwłaszcza wśród pań… Moda – tak, jak najbardziej, ale pogrzebowa, wzorem najjaśniejszych z pań rządzących w najjaśniejszej RP. Czerń czyli ogólny smutek. Seks? Ot, głupoty jakieś, nie ma o czym mówić, zwłaszcza kiedy łatwo pomylić seks oralny z pocałunkiem. Córka – owszem jest, ale szybko ustawiona do pionu, bo modlić się trzeba i „sprośnych” sukienek nie zakładać. A i absztyfikant się trafił, szybko też do pionu postawiony, bo najpierw studia trzeba skończyć i zdobyć jakiś zawód. Polityk, o tak, taki zawód to najlepszy – nic nie trzeba robić… i zarobić można…
Szanowni Państwo, te trzy wspaniałe Polki to Ewa Wencel, Lucyna Malec i Hanna Śleszyńska, którym Minister Czarnek nie jest godzien nawet drzwi otwierać. To one na scenie zapewniają widzom, i nietrudno odnieść wrażenie, że również sobie samym, fantastyczną zabawę i – no właśnie – nie do końca przyzwoity humor. Osobiście najbardziej podobała mi się Hanna Śleszyńską, która tak potrafi jednym gestem, ruchem czy słowem pointować sytuacje, że nie sposób jej nie uwielbiać. Mam wrażenie, że pani Hanna nie do końca operuje tylko tym, co znajduje się w scenariuszu, śmiesząc i widzów i współgrających znajdowanymi ad hoc aluzjami do ministerialnej akcji, tak powszechnie ośmieszanej. I to jest w tym spektaklu najpiękniejsze. Pozostałe panie również stają na wysokości zadania i skutecznie wywołują śmiech na widowni. W tej rozkosznej zabawie, ku mojemu zaskoczeniu, udanie damskiemu tercetowi partnerują Marcin Piętowski i Olga Kalicka. Scenografia, choć tak naprawdę mało tu istotna, jest miłym dla oka ornamentem, a muzyka, na którą zawsze zwracam uwagę, w sekwencji tańców jest bardzo ważna – mam nadzieję, że Ewa Wencel jednak kiedyś skoczy wzorem dzierlatki z „Dirty Dancing” w ramiona partnera , ale to już – mam nadzieję – Państwo mnie o tym powiadomicie, bo wierzę, że zachęceni moimi słowami na ten spektakl na pewno do Kwadratu się wybierzecie.
„Umrzeć ze śmiechu” to przezabawne przedstawienie, na które iść trzeba koniecznie. A Czarnka lepiej nie zapraszać, bo jeszcze wpadnie na pomysł ocenzurowania nie tylko lektur szkolnych, ale i teatralnych wyborów repertuarowych. A tego w Kwadracie, i nie tylko, chyba byśmy nie chcieli.