EN

30.01.2025, 11:33 Wersja do druku

widz_trebicki(nie)poleca: „Sztuka i seks, czyli Peggy Guggenheim”

„Sztuka i seks, czyli Peggy Gugenheim” Laniego Robertsona w reż. Karoliny Kirsz z Wydziału Produkcji w Małej Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Sara Niedźwiecka/ oprawa graficzna: Piotr Grzegorzewski

„Sztuka i seks, czyli Peggy Guggenheim” to monodram o kobiecie, córce bogatych Żydów nowojorskich, która postanowiła stworzyć największą i najcenniejszą kolekcję sztuki nowoczesnej na świecie. Ta informacja jest powtarzana w spektaklu kilkunastokrotnie, więc dobrze się utrwala. Równie często dostajemy też informację o jej niechęci czy wręcz nienawiści do niemieckiej kochanki swego bogatego wuja z Nowego Jorku, Solomona Guggenheima. Te dwie informacje okazują się być w dramacie Robertsona chyba najważniejsze, bo są przywoływane w wielu sytuacjach i przy różnych okazjach. Do znudzenia.

Cała fabularna reszta jest zwykłym prześlizgiwaniem się przez tematy i wydarzenia, zatem jest mowa m.in. o spotkaniach z Beckettem i Joyce’em, o utalentowanej – tak przynajmniej twierdzi matka  – córce, malarce Pegeen, której sama rodzicielka zorganizowała wystawę aż w Finlandii. Zapewne dramaturg eksponując wątek relacji z córką, która całe życie walczyła z depresją, próbował wprowadzić do tekstu tony bardziej dramatyczne, tyle że cała ta historia tonie w niedopowiedzeniach i niczego nie wyjaśnia. Sporo miejsca autor monodramu poświęca oczywiście erotycznych przygodom słynnej kolekcjonerki, wiadomo, że  Peggy Guggenheim bardzo lubiła uprawiać seks  – mówiono, że przez jej łóżko przewinęło się tysiące mężczyzn. Tak właściwie to słowa o „pieprzeniu” odmieniane są w tym tekście przez wszystkie możliwe przypadki, niekiedy są to wspomnienia bardziej wyrafinowanie, innym razem proweniencji zdecydowanie ulicznej. I choć bohaterka mówi o wielu rzeczach, wspomina o sukniach, które dostawała w prezencie od ówczesnych dyktatorów mody, o weneckich gondolierach i o malarzach, których obrazy namiętnie kupowała, o Picassie, Duchampie, Kandinskym czy Jasonie Pollocku, nawet o Trumanie Capote, to jednak nie wybrzmiało to na tyle zajmująco, bym miał ochotę sięgnąć do bliższego poznania w końcu niezwykle bogatej biografii najsłynniejszej w XX wieku propagatorki sztuki, która pod koniec życia zamieszkała w Wenecji.

Zastosowane podczas spektaklu wizualizacje tak naprawdę niewiele wnoszą do aury czy przekazu tego przedstawienia, bardziej służą do tego, by na ich tle dokonać zmiany skądinąd bardzo ubogiej dekoracji. Podobnie jak muzyka, czy mało konsekwentne i monotonne rozwiązania sytuacyjno-przestrzenne.

Po spektaklu długo zastanawiałem się dlaczego ten słaby tekst na scenie w ogóle się pojawił i dlaczego tak znakomita aktorka, jak Ewa Kasprzyk, zdecydowała się wziąć udział w przedsięwzięciu już na poziomie samej dramaturgii nie gwarantującym sukcesu. Tym bardziej, że i sama reżyserka, Karolina Kirsz, pozostała wobec utworu Robertsona całkowicie bezradna. Cóż więc pozostało takiemu zwykłemu widzowi jak ja? Podziwiać kunszt aktorski i warsztat Ewy Kasprzyk, a także pasję z jaką próbuje się z tytułową bohaterką na scenie mierzyć. Ale o tym wiedziałem już dużo wcześniej, zanim w Małej Warszawie zobaczyłem aktorkę przebraną „w perukę”.

Tytuł oryginalny

widz_trebicki(nie)poleca: „Sztuka i seks, czyli Peggy Guggenheim”

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Robert Trębicki

Data publikacji oryginału:

30.01.2025