„Mizantrop” Molière'a reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
„Mizantrop” w Narodowym to kolejny dowód na to, że dobrze zrobiony teatr komediowy może wzruszać, bawić, zmuszać do myślenia i poruszać niewygodne, acz bardzo ważne tematy, dodatkowo podane w znakomity, jakże „polski” i uniwersalny sposób.
Fenomenalna, pełna złości i zawiści, koncertowo wręcz zagrana Arsinoe w wykonaniu Beaty Ścibakówny, zaskakujący, pełen nonszalancji i narcyzmu Przemysław Stippa jako Oront, kapitalnie przerysowany Robert Jarociński jako Akast, zjawiskowa Justyna Kowalska w roli Celimeny, sugestywna Edyta Olszówka, znakomity, pełen buntu i rezygnacji Grzegorz Małecki w roli głównej, a także cała reszta obsady uczyniła z tekstu, który ma już ponad 350 lat, lekkie i bardzo świeże przedstawienie. Nie ma w tej inscenizacji Jana Englerta grama staroświeckości, jest za to mnóstwo uśmiechu, niedowierzania, że można tak postępować i stąd szczerej reakcji na widowni. Sama akcja, pełna różnych sprzeczności, i sposób postrzegania świata każdego z bohaterów sprawiły, że sam z każdą chwilą uśmiechałem się coraz bardziej, reagując na rymowane dialogi, walkę charakterów, jakże mocno przypominającą czasy dzisiejsze, gdy u władzy, czy nawet tak zwyczajnie po sąsiedzku, widzimy tylu impertynentów, zuchwalców i prostaków.
Bardzo interesujące i cieszące oko są zaprojektowane przez Martynę Kander kostiumy, nawiązujące do epoki i wydarzeń z czasów Moliera, jednak na wskroś nowoczesne i współczesne. Jest też odrobina ciekawej, lekko niepokojącej, ilustracji muzycznej Pawła Paprockiego. Na stole ciasteczka i owoce, w słowach obłuda i kłamstwo, w duszach niechęć i zawiść. Przerażające, pomyślałem opuszczając Teatr Narodowy, że mający ponad trzy wieki tekst wciąż oddaje wszystko to, co na co dzień oglądamy w kraju nad Wisłą.
Świetny spektakl. Bardzo polecam.