„Koszerne raz!” Jamesa Shermana w reż. Reb'ego Judele von Polen w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Bardzo ostrzyłem sobie zęby na ten spektakl, bo w obsadzie zauważyłem mojego ulubionego aktora z pobliskiego Teatru Dramatycznego, a drugi ulubiony aktor, który swego czasu bardzo mocno mnie zaskoczył, znów jest w obsadzie – a zatem tylko oglądać i się cieszyć. Jakże mogłoby być inaczej w najbardziej komediowym teatrze Warszawy? Nazwiska na afiszu wręcz zapewniały o świetnej zabawie, bo przecież i Krzysztof Szczepaniak, Andrzej Grabarczyk, Andrzej Andrzejewski czy Ewa Mencel nie raz, nie dwa, zaprezentowali swój znakomity talent w komediowym wydaniu. Niestety, nie tym razem, i to nie dlatego, że źle zagrali, po prostu w „Koszerne – Raz!” aktorzy mają tak naprawdę do zagrania bardzo niewiele. I choć mocno się starają, to mało dobrego z tego wychodzi, bo przeciągnięty do granic możliwości tekst jest zwyczajnie słaby.
To prosta historia o dziewczynie, która wprowadza swoich rodziców w błąd na temat przynależności religijnej swojego chłopaka, więc wynajmuje modela z agencji, żeby tę właściwą – zgodną z wolą rodziców – „koszerność” pokazał. Wynajęty młodzieniec tak dobrze „wchodzi” w postać, że się w zleceniodawczyni zakochuje, a ona w nim, w rezultacie zakładają rodzinę. Można by z całą pewnością rzec, że to świetny temat na zabawną farsę czy udaną komedię, ale, niestety, nic z tym dobrego nie zrobiono, bo większość czasu poświęcono na kolacyjne toasty, dziwne pozy i sytuacje przy światłach stroboskopowych, mające imitować tańce i dobrą imprezę. Stroboskopy nie świecą jak stroboskopy, tylko jak zwykłe sceniczne światła, więc te wykrzywione w półmroku aktorskie ciała wyglądają co najmniej dziwnie, by nie rzec fatalnie. Już sam podział przedstawienia jest kuriozalny: pierwsza część trwa półtorej aktu z przerwą i wlecze się niemiłosiernie. Wedle zapowiedzi w programie, spotkania rodzinne, których stajemy się świadkami, to ważne uroczystości w religii żydowskiej. Mamy więc stół, wino, a właściwie mnóstwo wina, czulent, chałkę i szabasowe świece. Zapowiedziano trzy różne obrządki świąt, ale ja nie zauważyłem między nimi różnicy, a jakaś przecież naprawdę istnieje? Bo chyba nie chodzi wyłącznie o wznoszenie toastów „Lechajim” czy „Mazel tov”, jak pokazano na scenie Kwadratu?
Druga część spektaklu to opowieść o kolejnym członku rodziny – tym razem synu (w tej roli Andrzej Andrzejewski), który musi przyznać się rodzicom, że jest gejem, choć miał żonę i z nią dzieci. Scenicznie jest odrobinę lepiej, bo Krzysztof Szczepaniak, już jako szwagier, jeszcze bardziej ortodoksyjny niż rodzina do której wszedł, wreszcie pokazuje swoje wokalne, taneczne i „kobiece” umiejętności, więc na scenę wkrada się i odrobina humoru i żartu, ale nadal wszystko to wydaje się jakieś drętwe, nijakie i wymuszone. Można odnieść wrażenie jakby robione w pośpiechu.
Zapomniałbym dodać, że dużą część spektaklu zajmują wizualizacje i zdjęcia wyświetlane na drewnianej kurtynie, które opisują każdą ze scenicznych postaci. W niby zabawny sposób, z charakterystycznym akcentem, z charakterystyczną muzyczką w tle, ale ani to śmieszne, ani sensowne, bo dowiadujemy się z prezentacji video, że Sara to córka, Joel to syn, a Miriam i Abe to rodzice. A przecież za chwilę dowiadujemy się tego samego z dialogów, jakie płyną ze sceny już w dekoracjach przedstawienia.
Oczywiście rodzice okazują się światowcami, którzy doskonale wiedzieli, że ich syn jest gejem, więc na koniec dostajemy moralitet o tym, jak trudno żyć znienawidzonym przez wszystkich Żydom, a jeszcze trudniej znienawidzonym przez wszystkich gejom…
A jak skomentować odklejający się upiorny plaster od peruki na czole Andrzeja Andrzejewskiego? A zdecydowanie za duży garnitur Andrzeja Grabarczyka, który potyka się o przydługie nogawki? A spadające talerze czy butelki ze zbyt mocno pochylonego stołu rodzinnego, które ratują widzowie z pierwszego rzędu?
Czy była owacja na stojąco? Oczywiście – w warszawskich teatrach to już standard, nawet na bardzo słabych spektaklach zawsze kilka osób wstanie z oklaskami. Dzisiaj bywam mocno zdziwiony, gdy zobaczę, że nikt na widowni nie wstaje.
Cóż… jestem mocno rozczarowany najnowszym tytułem Teatru Kwadrat. „Koszernym – Raz!” się zawiodłem. Mam nadzieję, że więcej takich rozczarowań w Kwadracie nie doświadczę.