„Kochane pieniążki” Ray’a Cooneya w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze Capitol w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Pierwsze zaskoczenie po wejściu do Teatru Capitol to dawno nie widziana przy kasie ogromna kolejka po wejściówki. Myślałem, że ten sposób kupowania tańszych biletów nieco podupadł przez pandemię, ale ku mojej radości Capitol podtrzymuje tę chlubną tradycję dla mniej majętnych czy po prostu częściej chodzących do teatru widzów. I to mnie – przyznaję – niezwykle cieszy, bo mam nadzieję, że będzie dobrym przykładem dla innych teatrów, które zaniechały uzupełniania w ten sposób wolnych miejsc na widowni. W Teatrze Anny Gornostaj tego dnia wszystkie miejsca, nawet te na schodach, były zajęte. Podobno przy pełnej sali gra się lepiej, i pewnie to prawda, bo tego wieczoru aktorzy zagrali koncertowo!
Jean (Anna Korcz) przygotowuje się do urodzinowego wieczoru, a Henry (Tomasz Schimscheiner), który wraca z pracy, nawet nie zdjąwszy płaszcza, oświadcza żonie, że właśnie wyjeżdżają do Barcelony. Okazało się, że w metrze omyłkowo wziął teczkę, w której było prawie 800 tysięcy funtów. Jest przy tym przekonany, że jutro ktoś będzie tych pieniędzy szukał, zapewne jakiś Pan Nieprzyjemny. Po drodze zdążył w gejowskim klubie trzykrotnie przeliczyć pieniądze, za każdym razem popijając tę czynność podwójną porcją whisky. Jean, nie mogąc ochłonąć z wrażenia, również pozwala sobie na kilka szklanek mocnego trunku. Pojawienie się Policjanta Davenporta (na wejście Waldemara Obłozy cała sala westchnęła „Roman”) rozpoczyna komedię zwariowanych pomyłek, szaleństwo kłamstw, niedomówień, wymyślonych postaci i faktów, które nigdy nie miały miejsca. Do kalejdoskopu wydarzeń dołączają jeszcze przyjaciele rodziny: Betty (Andżelika Piechowiak) i Vic (Lesław Żurek), którzy zostają wtajemniczeni w historię o pieniądzach w walizce i ochoczo wspierają głównego bohatera nawet wtedy, kiedy opowiada najbardziej nieprawdopodobne historie. Gdy w końcu okazuje się, że Davenport zjawił się nie z powodu znalezionej walizki, ale trzykrotnego, nieobyczajnego zachowania Henry’ego w gejowskim klubie, do akcji wkracza Inspektor Slater (Sebastian Konrad), który oznajmia Henry’emu, że jego zwłoki właśnie wyłowiono z Tamizy. Za chwilę okaże się, że Henry już nie jest Henrym, tylko jego bratem, Vic kolejnym, dawno nie widzianym bratem, a żona, żoną brata, a może jego siostrą… i razem sobie tu wszyscy mieszkają, często korzystając ze wspólnego koca i kanapy. Powstaje totalny rozgardiasz i nie do ogarnięcia galimatias.
W „Kochanych pieniążkach”, poprowadzonych mistrzowską ręką przez Jerzego Bończaka, mimo absurdalnych wręcz konfabulacji głównego bohatera, wszystko układa się w logiczną całość, nic nikomu się z nikim i z niczym nie myli, a zdezorientowany Inspektor Slater ze spokojem przyjmuje wyjaśnienia i coraz bardziej nieprawdopodobne opowieści o kolejnych koligacjach rodzinnych, oczekując, że może ktoś jednak pojedzie do kostnicy rozpoznać zwłoki Henry’ego. Chętnego oczywiście nie ma, bo Jean, coraz bardziej wstawiona, nie da rady nigdzie pojechać, a rzekomi przyjaciele rodziny, choć może już bardziej jej członkowie, muszą przecież dotrzeć w końcu z pieniędzmi na lotnisko, by polecieć do Barcelony i uciec przed tajemniczym Panem Nieprzyjemnym.
W zestawie postaci znajdziemy jeszcze taksówkarza Bena, sorry Billa (Andrzej Popiel), no i całego w bandażach właściciela walizki, pana Tuszkę, który został potrącony przez policyjny radiowóz pod domem Henry’ego. Absurd goni absurd, pomyłka pomyłkę, kłamstwo nie nadąża za kłamstwem… a z walizki ubywa coraz więcej pieniędzy, bo wtajemniczeni znajomi za milczenie każą sobie coraz więcej płacić. Dalej tego, co na scenie się dzieje, opowiedzieć już się nie da. Totalny odjazd.
Miałem niezwykłe szczęście, że trafiłem na tak wspaniałą obsadę (w Capitolu wszystkie role są najczęściej dublowane). To, co wykonawcy pod wodzą Tomasza Schimscheinera wyczyniają na scenie wywołuje potoki łez ze śmiechu. Radość na widowni panuje właściwie od pierwszej do ostatniej minuty, dodatkowo podkręcana jest podawanymi z lekkością smaczkami, które nietrudno odnieść do bieżących wydarzeń z naszego codziennego życia.
Widać, że aktorzy, zwłaszcza Tomasz Schimscheiner i Lesław Żurek, w tym scenicznym szaleństwie czują się jak ryby w wodzie i bawią się razem z publicznością. Na małej scenie Teatru Capitol aktorzy są bardzo blisko widowni, więc obserwowanie tego, jak na siebie reagują, jak sobie partnerują, puszczają do siebie oko czy porozumiewawcze spojrzenie, jest dla widza równie ciekawym doświadczeniem i dodatkowym atutem spektaklu. Przynajmniej w takim gatunku jak farsa czy komedia.
„Kochane pieniążki” to niby zwykła komedia sytuacyjna, ale ten tytuł mocno mnie zaskoczył. Dlatego gorąco polecam.