„Alicji Kraina Czarów” na podstawie Lewisa Carrolla w reż. Sławomira Narlocha w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Idąc na spektakl „Alicji Kraina Czarów” Sławomira Narlocha, którego kojarzyłem z kapitalnych widowisk Teatru Pijana Sypialnia („Osmędeusze”, „Wyjowisko”, „Wodewil Warszawski”), pomyślałem, że w Narodowym musi być równie dobrze. Okazało się, że nie było dobrze – było znakomicie!
Bajkowy musical, oparty na motywach powieści Lewisa Carrolla, w żadnym razie nie jest próbą przeniesienia oryginału na sceniczne deski. Owszem, są książkowe postaci, ale nie wszystkie, wybór przygód też jest jakby zaznaczeniem epizodów, a nie pełną relacją wydarzeń fabularnych.
Zachwyciły mnie pomysły scenograficzne autorstwa Martyny Kander: scena pełna dziwnych postaci i dziwnych zegarów, las ogromnych krzeseł czy trzymetrowe pluszowe flamingi, ich śpiewy, wspólny balet, a także gra w kręgle – tak, flamingi są zdecydowanie najbardziej uroczym elementem tej muzycznej produkcji Teatru Narodowego.
Cały zespół aktorski zasługuje na ogromne brawa i słowa uznania: Oskar Hamerski jako przemądry Niby Żółw jest kapitalny, niezwykle pomysłowo wykorzystuje swoją cielesność Robert Czerwiński w roli płaczącego Komara, przerażający w swym pojmowaniu świata jest Humpty Dumpty w wybornej kreacji Grzegorza Kwietnia, pierwszorzędna jest Anna Lobedan, która wraz z Hubertem Paszkiewiczem tworzy jakże udaną parę królewskich Kierów. Naprawdę trzeba by wymienić wszystkich artystów, wykorzystując cały arsenał komplementujących epitetów, bo są świetni. Do tego cieszy fakt, że widzę na scenie Patrycję Grzywińską, Wojciecha Melzera, Mikołaja Śliwę czy wspomnianego już Roberta Czerwińskiego, utalentowaną aktorską młodzież, którą przecież przed chwilą podziwiałem w znakomitych spektaklach na deskach Akademii Teatralnej.
W ten dziwny świat z Carrolla wprowadzają nas w genialny sposób Cezary Kosiński (Syn) z Ewą Konstancją Bułhak (Alicja), którzy w niezwykle ujmujący, ciepły i delikatny sposób pokazują widzom jak „bezboleśnie” wchodzić w dorosłość, jednocześnie stawiają pytania, na które nie zawsze jest łatwo znaleźć odpowiedzi; w drugiej części tworzą przejmujący obraz niemożności zaakceptowania śmiertelnej choroby u osoby najbliższej. Ta druga, mniej zabawowa część inscenizacji szalenie mnie dotknęła i wciąż tkwi w mojej pamięci. Bardzo osobiście… Oto przed krwisto-czerwoną kurtyną Ewa Konstancja Bułhak w codziennym stroju i Anna Lobedan w szpitalnej pidżamie, z ogoloną głową, wykonują piosenkę „Człowiek to worek uszyty ze skóry”. Jest to wykonanie niezwykle sugestywne, bo wbija w fotel, a przesłanie utworu wyciska łzy. Kolejny mistrzowski drobiazg to wykorzystanie w jednej z finałowych scen akordeonu, na którym Jakub Gawlik (Pan Gąsienica) imituje dźwięki pracującego respiratora w trakcie smutnej rozmowy z Alicją o odejściu. Tym ostatecznym odejściu.
Jednak najpiękniejsza w tym magicznym widowisku jest muzyka. Orkiestra Szalonych Kapeluszników rewelacyjnie interpretuje utwory ilustracyjne autorstwa Jakuba Gawlika, również jego autorstwa są fantastycznie skomponowane piosenki z tekstami reżysera Sławomira Narlocha, pełne niezwykłych harmonii, gęste od zaskakujących melodii, pauz i różnorodnych emocji. To rozpisane na głosy, przepiękne w warstwie harmonicznej, małe perełki – tak kompozytorskie, jak i wykonawcze. Nawet wydawałoby się zwykły i prosty duet staje się w tym spektaklu czymś bez wątpienia niezwykłym, a wykonania zbiorowe to prawdziwy rarytas.
Spektakl polecany jest dla dzieci powyżej 10 roku życia, ale sądząc po reakcjach widzów siedzących obok mnie, to dorośli zdecydowanie lepiej się odnajdywali w tym przedziwnym świecie stworzonym przez młodego reżysera.
Zdarza mi się niekiedy trafiać na przedstawienia, który żyją w mojej głowie jeszcze kilka dni, ba, nawet kilka tygodni po końcowych brawach. Tak właśnie jest tym razem. I choć jest dopiero wiosna, to póki co „Alicja Kraina Czarów” jest najlepszym spektaklem jaki w tym roku kalendarzowym, a może nawet sezonie teatralnym, widziałem. Obawiam się, że nic bardziej poruszającego, mogę już nie doświadczyć.