Jak słusznie zauważył Michał Zadara - musimy nauczyć się brać widzów na poważnie - pisze w felietonie dla e-teatru Witold Mrozek.
Co to jednak znaczy? Według Zadary - zacząć robić spektakle bardziej przystępne, dostosowane do kompetencji kulturowych widzów, zamiast grzęznąć w niezrozumiałą "ambitną" poetykę i produkować masowo "wybitne" dzieła dla nikogo. Dopiero wtedy mówić będzie można o społecznej roli teatru, dopiero wtedy stanie się on polityczny. Czytając felieton Zadary, można odnieść wrażenie, że żyjemy nie w kraju, gdzie najczęściej powracającym na scenę - również tę dotowaną - tytułem jest "Mayday" Raya Cooneya, a w jakimś eldorado awangardowego teatru, gdzie na stu z okładem scenach dramatycznych dziesiątki inscenizacji Heinera Müllera pojawiają się na przemian z wystawianymi przez Krzysztofa Garbaczewskiego w "odjechany" sposób "odjechanymi" tekstami Marcina Cecko oraz - na dodatek - choreografią konceptualną, zaś Samuel Beckett ma opinię autora łatwego i przyjemnego w odbiorze. Natomiast by nie grać do pustych sal, na dawane codziennie ośmiogodzin