"Lalka" wg Bolesława Prusa w reż. Radosława Rychcika w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Wojciech Giczkowski na blogu Teatralna Warszawa.
Historia obsesyjnej miłości Stanisława Wokulskiego do Izabeli Łęckiej ciągle intryguje i inspiruje twórców kultury. Tym razem w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie znakomity reżyser Radosław Rychcik – zainspirowany esejem naszej noblistki Olgi Tokarczuk „Lalka i perła” – spróbował spojrzeć na powieść inaczej niż wszyscy. Adaptacją ,,Lalki” w swojej reżyserii odkrył Prusa na nowo dla kolejnego pokolenia czytelników i widzów. Tokarczuk dała się poznać jako pisarka pełna uwielbienia dla warsztatu i talentu Bolesława Prusa, zaś reżyser w swojej wizji zawarł proces nieszczęśliwego zakochania się i etapy uwalniania się od tej miłości. Najciekawsze jednak było pokazanie tego, co w powieści mieściło się na kilku ostatnich stronach, czyli tego, co stało się z bohaterem już po rozstaniu z panną Izabelą.
Reżyser w przedstawieniu zrezygnował z prezentyzmu i doszukiwania się współczesnych interpretacji tamtej historii. Są za to nowoczesne, znakomite kostiumy (bardzo modne współczesne ubrania) oraz niezwykła muzyka Michała Lisa, która w sposób natrętny towarzyszy zniewalaniu Wokulskiego. Choreograf Jakub Lewandowski przygotował specjalne układy ilustrujące walkę o względy kobiety, radość z nadziei na jej przychylność, odkrycie prawdy o bezduszności i braku uczuć uwielbianej kobiety i w końcu uwolnienie się od niej. Zaskakująca jest ostatnia angielska piosenka, która ma być akcentem rozwiązującym wszelkie problemy bohatera. Wcześniej na scenie śledzimy poszczególne wątki i zachowanie bohaterów. Poprzez przyczynkowy ogląd tamtego świata docieramy do tajników człowieczeństwa opowiedzianych w tej historii.
Bardzo pomaga nam w tym wspaniała scenografia i światło, które zaprojektował Łukasz Błażejewski. Jest to już czwarta jego praca realizowana w tym teatrze i jak zwykle cechuje ją znakomite wykorzystanie wszystkich walorów sceny. Wypełniona ażurową konstrukcją w stylu XIX-wiecznego akademizmu jest raz dworcem kolejowym, na którym toczy się cała akcja przedstawienia, raz sklepem, potem zamienia się w arystokratyczny salon, numer hotelowy czy pokój, w którym przebywa przygnębiony Wokulski. Scenografia bardzo pomaga w zrozumieniu dzieła, a scena z nadjeżdżającym pociągiem w Skierniewicach to majstersztyk teatralny.
Jak powiedział przed premierą twórca przedstawienia jego bohater jest „postacią współczesną, bardzo wrażliwą, w drodze, ciągle poszukującą”. Maciej Hanczewski gra Wokulskiego bardzo współcześnie. Chce, aby nowy widz zobaczył, jak zakochany bez pamięci mężczyzna może w sposób niezrozumiały dla samego siebie być inspirowany przez kobietę do działania, pracy czy dobroczynności. Pokazuje, w jaki sposób panie mogą kierować adoratorami, nawet tymi, którzy nie potrafią pokazać swoich uczuć i emocji. Pozwala też zastanowić się widzowi, czy chłodna Izabela – zagrana przez debiutantkę Polę Dębkowską – może być zrozumiana przez współczesne kobiety żyjące w ciągłym kołowrocie emocji.
Z premierowych kreacji wyróżnić trzeba Pawła Dobka za zachowanie umiaru w kreśleniu niesympatycznego i wyniosłego Starskiego oraz otwartego na rozwój myśli technicznej Ochockiego, a także Rolanda Nowaka za arystokratyzm wszystkich stworzonych przez niego postaci. Porywająca była jak zwykle Joanna Żurawska, która nie zasugerowała się żadną wcześniejszą interpretacją roli pani Wąsowskiej. Pozostała jak zawsze oryginalna.
Teatr Fredry ma duże osiągnięcia w reinterpretacji nawet bardzo starych utworów literackich. Czy to przedstawienie zmieni nastawienie młodego pokolenia do klasyki? Zapewne tak. Tym razem zobaczyliśmy, że miłość nie jest wieczna, można się od niej uwolnić, szczególnie gdy uświadamiamy sobie, że stała się obsesją i jest nieodwzajemniona. Jednak w procesie dochodzenia do tej konstatacji pozostaje naszą siłą napędową do działania i przemian nas samych, do zmiany naszej świadomości i jak pisze reżyser ,,akceptacji siebie takim, jakim się jest”.
To nowe spojrzenie na ,,Lalkę”, podane w niezwykle efektownym opakowaniu scenograficznym, muzycznym i aktorskim, pokazuje nam, że tak naprawdę nie mamy do czynienia z przebrzmiałą konwencją o niespełnionej miłości. O dziwo, takie spojrzenie nie wyklucza szacunku wobec tekstu Bolesława Prusa i za to brawa dla realizatorów.