No to mamy Rok Moniuszkowski. Rozpoczęły go: bogoojczyźniana wersja "Strasznego dworu" na deskach Teatru Królewskiego w Łazienkach, surrealistyczny pomysł nazwania imieniem patrona Dworca Centralnego w Warszawie i smaczne, ale jednak odgrzewane spaghetti podczas uroczystej inauguracji w Teatrze Wielkim. A co w Płocku? Pożyjemy, zobaczymy - pisze Robert Majewski, Dyrektor Szkoły Podstawowej w Rogozinie, dyrygent chóru Vox Singers.
Karuzela Moniuszkowska zaczęła kręcić się już 30 grudnia. Polska Opera Królewska pokazała wtedy "Straszny dwór" w reżyserii Ryszarda Peryta. Lista gości z obozu rządzącego, z liderem PIS-u na czele, mogła sugerować, że artyści nie uwolnią Moniuszki z gorsetu dusznego patriotyzmu. Tak też się stało. Moniuszko pozostał zakładnikiem dętej polskości. Peryt, mówiąc językiem Gombrowicza, "upupił" kompozytora. Podobnie jak wielu reżyserów przed nim, powtórzył peerelowski mit Moniuszki-wieszcza. Moniuszko do takich celów nadaje się doskonale, ale obawiam się, że sam zainteresowany nie widział siebie w takiej roli. Nie lubił rozdrapywania ran. Wolał pisać muzykę, która będzie podobać się ludziom. Ryszard Peryt przyprawił "Straszny dwór" sosem ponurym, wręcz trumiennym (dosłownie: galeria portretów trumiennych w finale spektaklu). W inscenizacji dominują czerń, szarość, biało-czerwone kontusze szlachciców i portret Matki Boskiej Jasnogórs