"Mein Kampf" wg Adolfa Hitlera w reż. Jakuba Skrzywanka w Teatrze Powszechnym w Warszawie, pokaz online. Pisze Kamil Bujny w Teatrze dla Wszystkich.
Oglądaniu „Mein Kampf” z Teatru Powszechnego w Warszawie w reżyserii Jakuba Skrzywanka towarzyszy podskórne przekonanie, że ma się do czynienia z przedstawieniem podobnym do „Klątwy” Olivera Frljića. Mam na myśli nie tyle ewentualne formalne podobieństwa, ile społeczne funkcjonowanie obydwu spektakli – zarówno wystawianie książki Adolfa Hitlera, jak i kontrowersyjna prezentacja chorwackiego twórcy wzbudziły w wielu środowiskach niemały opór. Wprawdzie w wypadku nowszej produkcji dyskusja wokół pokazu była zdecydowanie mniej gorąca, jednak chciałoby się i tak zestawiać ze sobą obie realizacje. Czy słusznie? Trudno powiedzieć, ale trzeba zaznaczyć, że już pierwsze sceny „Mein Kampf” uzmysławiają, że twórcom tym razem bynajmniej nie chodzi o skandal czy jakiegokolwiek rodzaju prowokację.
Skrzywanek rozpisuje tekst Hitlera na sześciu aktorów. Choć wokół samej książki (zwłaszcza teraz, w obliczu ukazania się na rynku wydawniczym powszechnie dostępnego krytycznego wydania) przetacza się wiele dyskusji (traktujących przede wszystkim o potencjalnym wpływie publikacji na odbiorców), to warto zauważyć jedną rzecz – zapiski Hitlera są dla czytelnika raczej monotonne i nudne. Zwraca na to uwagę zarówno Sebastian Słowiński w „Gazecie Wyborczej”, pisząc, że „»Mein Kampf« to nie tylko książka skompromitowana, to książka nad wyraz nudna i niepociągająca swoim archaicznym radykalizmem”, jak i Aneta Kyzioł, która, recenzując w „Polityce” warszawski spektakl, omawia chwyty „niwelujące monotonię tekstu”. Wprawdzie twórcy przedstawienia wydają się świadomi tego faktu (z tego też powodu rozpisują „Mein Kampf” na kilku aktorów, prowadzą pokaz w trzech konwencjach, umieszczają poszczególnie partie tekstu we współczesnych kontekstach), jednak nie udaje im się uniknąć mielizn, niezbyt ciekawych scen. W wielu momentach widz może poczuć się po prostu znużony monotonnym, jednolitym tekstem. Choć zainteresowanie spektaklem podtrzymywane jest w istocie przez świadomość stopnia kontrowersyjności samej książki oraz sposobu, w jaki jest ona powszechnie postrzegana, to od samego początku oglądający już wiedzą, że żadnej pochwały nazizmu (jeśli ktokolwiek na to by liczył) czy poglądów Hitlera tutaj nie będzie. Zaraz po rozpoczęciu przedstawienia na scenie pojawiają się bowiem dwie postaci, które, odwracając się plecami do publiczności, ściągają spodnie i bieliznę. W tej pozycji animują pośladki, przywołując z prześmiewczym niemieckim akcentem odautorski wstęp Hitlera. Gdyby ktoś, mimo tej jawnie kpiarskiej sceny, nie był jednak przekonany, z jakiej perspektywy będzie wystawione „Mein Kampf”, to kilka minut później wszystkie wątpliwości powinny być już rozwiane. Wszak ze sceny zostaje odczytany artykuł 256. Kodeksu karnego, w myśl którego dopuszczone jest między innymi artystyczne i edukacyjne wykorzystanie przedmiotów czy utworów nawołujących „do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”.
Ramy, w jakich twórcy umieszczają książkę i poglądy Hitlera, są więc od samego początku jasne. Podobnie sytuacja wygląda z polityczno-społeczną wymową przedstawienia: tak, jak można by zakładać, spektakl zwraca uwagę na to, że hitlerowski manifest nie został całkowicie potępiony i zanegowany, gdyż można dziś usłyszeć głosy, które wpisują się w jego wymowę. Choć realizacja Skrzywanka oparta jest wyłącznie na „Mein Kampf”, w tym sensie, że nie korzysta bezpośrednio ze współczesnych wypowiedzi polityków lub obecnych w przestrzeni publicznej radykalistów, to jego przesłanie jest oczywiste: scenariusz, który doprowadził do tragicznych wydarzeń z pierwszej połowy dwudziestego wieku, nie tyle się powtarza, ile nigdy nie przestał obowiązywać. Wszystko, co widzimy na scenie, ma to podkreślać. Książka okazuje się w tym wypadku czymś więcej niż historycznym artefaktem. Staje się symbolem wciąż obowiązującego sposobu myślenia oraz postrzegania świata. U Skrzywanka „Mein Kampf” „przynależy” już nie tylko do Hitlera, ale również do zwykłej polskiej rodziny, która, spożywając posiłek pod obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, jawnie marzy o wojnie. Zło z pogarda są w tym przedstawieniu wyciągnięte z książki i zostają przeniesione w przestrzeń żywych – jeszcze w formie teorii, nie praktyki, ale już w ramach procesu ustalania, kto może, a kto nie powinien żyć (fantazmaty o stworzeniu supernarodu). Temu, co powstaje oddolnie i wpisuje się w nastroje społeczne, towarzyszy odgórna fascynacja rządzenia masami – dość przywołać scenę, w której postaci zakładają wielkie, karykaturalne głowy polityków (m.in. Jarosława Kaczyńskiego, Donalda Tuska, Angeli Merkel, Donalda Trumpa) i rozprawiają w zachwycie o propagandzie.
Spektakl Skrzywanka, zwracając uwagę na istotne społeczne problemy, bywa prześmiewczy, groteskowy i celowo przeestetyzowany, co w zderzeniu z konkretnymi partiami manifestu Hitlera przynosi różne efekty. Choć widz podczas oglądania „Mein Kampf” może odczuć znużenie (nie tylko przez monotonię tekstu, lecz także za sprawą oczywistości proponowanych przez twórców wniosków), to proces uzmysławiania sobie, że słowa Hitlera nie tyle mogłyby być, ile są słowami wielu współczesnych populistów daje do namysłu. Trudno ten spektakl oglądać w obojętności, a już na pewno bez poczucia rosnącego przerażenia. Funkcjonujemy bowiem w porządku, w którym dopuszczone jest powtarzanie tych samych – wydawałoby się, że ostatecznie skompromitowanych i odrzuconych – gestów oraz zachowań.