„Życie na wypadek wojny” w reż. Uli Kijak, koprodukcja Teatru im. Horzycy w Toruniu i Teatru Polskiego w Bydgoszczy na 26. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Kontakt w Toruniu. Pisze Tomasz Domagała w festiwalowym dzienniku DoKontaktu cz. VI, na swoim blogu.
Staje przed nami pięć elegancko ubranych dziewczyn. Można by więc pomyśleć, że przyszły do teatru na premierę, wyszły z pracy w korpo albo idą na jakąś ważną uroczystość. Można by, gdyby nie alarmowe syreny, groźnie wyjące od początku spektaklu, skutecznie przypominając nam, że w Ukrainie trwa wojna. Kobiety znajdują się w przestrzeni, która sama w sobie niewiele nam mówi. Ot, sześć krzeseł, dwa okrągłe lustra i stół, przy którym siedzi jedna z aktorek, rysując obrazy nagrywane kamerą i wyświetlane następnie na dużym ekranie, żeby widz mógł mieć do nich dostęp. Obrazy te składają się w narrację, będącą swoistym kontrapunktem do tego, co widzimy na scenie i tego, co zostaje nam opowiedziane. Zabieg ten wydaje się zresztą jawnym nawiązaniem do sztuki animacji piaskowej, w której kilka lat temu święciła triumfy ukraińska artystka Tetiana Galitsyna. Zresztą efekt użycia tej narracji jest podobny – w zestawieniu z sytuacją narratorek/bohaterek spektaklu i dramatycznymi często świadectwami ofiar rosyjskiej agresji, które one przywołują – pobudza ona silne emocje. Jak zawsze w sytuacji, gdy dramatyczne ludzkie doświadczenia zostają przełożone na język sztuki, okazując się przy okazji częścią jakiejś większej uniwersalnej opowieści, czy wręcz kolejną odsłoną mitu.
Koncepcja spektaklu ma jeszcze jedną ważną teatralną zaletę, a mianowicie jest mocno zakorzeniona w rzeczywistości i nie idzie po najmniejszej linii oporu. Bohaterki/narratorki spektaklu są bowiem nie tylko związanymi z teatrem czy szerzej pojętą kulturą artystkami z Ukrainy, ale też prawdziwymi uchodźczyniami (poetka, pisarka i menedżerka kultury Ołena Boryszpołec, artystka wizualna Justyna Mohytycz, aktorka, prezenterka i wykładowczyni na Kijowskim Narodowym Uniwersytecie Teatru, Kina i Telewizji Jewhenija Nepytaliuk, aktorka Teatru im. Wasyla Wasylko w Odessie Żenia Doliak, studentka Państwowej Akademii Kultury w Charkowie Alona Karpenko, śpiewaczka, flecistka, improwizatorka Jasia Sajenko). Oczywistym więc w tej sytuacji wydawał się pomysł, żeby ustawić je w pozycji ofiar wojny, dzielących się z nami swoimi autentycznymi doświadczeniami. Tylko tyle i aż tyle. Tym bardziej chwała reżyserce, Uli Kijak (i Ukrainie), że zdecydowała się pójść dużo trudniejszą drogą. Ubrała więc ukraińskie uchodźczynie w eleganckie kostiumy (cóż za piękna kpina z naszych społecznych oczekiwań wobec ofiar wojny, ”przecież powinny być w łachmanach”) i zaprosiła je do ekskluzywnej (teatralnej) przestrzeni, żeby przeprowadziły dla nas, widzów, warsztaty z życia na wypadek wojny. Owe syreny i używane w spektaklu wojenne teatralne znaki różnego typu są dla nas na szczęście czystą fikcją, natomiast dla bohaterek/narratorek spektaklu – nie, i na tej właśnie paradoksalnej sytuacji zbudowane jest przedstawienie Kijak.
Strategia zderzenia wojny z przestrzenią vogue dobrze widoczna jest w epizodzie Toaletowa Książniczka, w którym jedna z aktorek, Ołena opowiada o sprzątaniu publicznej toalety (znajdującej się być może na pełnej uchodźców stacji metra w Kijowie). Gdy w finale mówi o dezynfekcji muszli, umywalki i kranu, spryskuje je (niewidzialne) na scenie przy pomocy złotego flakonu na perfumy. Świat konsumpcji, celebrytów i ekskluzywnych marek lansowany przez świat kolorowych pism zostaje tu zderzony z monstrualną ilością ekskrementów, produkowanych w schronie gdzieś w Charkowie. Glamour Zachodu spotyka prawdziwą wojnę ze Wschodu, nasze instruktorki zaś prowadzą warsztaty z życia ubrane w drogie ciuszki, żeby czasem nie obrazić naszej wrażliwości.
Puentą tej podskórnej walki Twórczyń o to, żebyśmy zrozumieli, że spektakl, w którym uczestniczymy, to nie kolejna impreza drogiego, międzynarodowego festiwalu teatralnego na Zachodzie (tak, dla Ukrainy jesteśmy Zachodem), ale zapis prawdziwego wojennego doświadczenia ludzi, którzy od 24 lutego żyją wciąż pod bombami, jest finałowa instrukcja Jak prawidłowo usunąć taśmę ze szkła, żeby nie zostawić śladów. Gdy się głębiej zastanowić, piękna to metafora tego, o czym i po co tak naprawdę jest ten spektakl. Twórczynie opowiadają nam bowiem o tej wojnie, próbując nas przekonać, że ona naprawdę się toczy, że ma swoje konsekwencje, i że prawdopodobnie my również będziemy się z nią musieli zmierzyć. A wszystko po to, żebyśmy im, jako ludzie i społeczeństwo, a szerzej Zachód naprawdę pomogli. Nasz los bowiem (na pewno Polaków) zależy od ich wygranej lub przegranej, z czym trudno dziś polemizować. W związku zaś z tym, że Twórczynie już nas trochę przejrzały, zaproponowały nam grę w glamour, w korpospotkanie i premierę na międzynarodowym festiwalu teatralnym. Bo taśmę ze szkła (ale i z oczu beztroskich przyjaciół) trzeba usuwać cierpliwie i starannie: jak pokazuje praktyka, najlepiej użyć suszarki do włosów. Suszarką dmuchamy po całej długości taśmy – przez 30 sekund, po czym ostrożnie, podważając koniuszek, sprawdzamy, czy pasek dobrze schodzi. Jeśli nie schodzi, warto podgrzać jeszcze pół minuty. (…) Można również użyć gorącej wody. Zwilżywszy gąbkę, przyłożyć ją na kilka chwil, żeby klej się rozgrzał, a potem zerwać taśmę. Posłuchajmy uważnie naszych przyjaciółek i postarajmy się zrozumieć to, czego od nas chcą i czego potrzebują. Putin może zerwać taśmę z naszych luster i oczu jednym ruchem, wtedy jednak będzie naprawdę za późno.
Sława Twórczyniom i Sława Ukrainie!