Tytułowe teściowe w tym spektaklu są diametralnie różne, bo inaczej nie byłoby dramaturgii, napięć, różnicy poglądów, emocji. One różnią się skrajnie i w dość komediowy sposób - mówi PAP Olaf Lubaszenko, reżyser „Teściowych wiecznie żywych”. Premiera w stołecznym Teatrze Kamienica - w czwartek.
"Teściowe wiecznie żywe" to sztuka przygotowywana specjalnie na 15-lecie Teatru Kamienica, którą wybrał jeszcze za życia założyciel i dyrektor Teatru Kamienica – śp. Emilian Kamiński.
"Tytułowe teściowe w tym spektaklu są diametralnie różne, bo inaczej nie byłoby dramaturgii, napięć, różnicy poglądów, emocji. To wszystko jest niezbędne do stworzenie sztuki i myślę, że to jest jeden z atutów tego tekstu" - ocenił Olaf Lubaszenko.
"One różnią się skrajnie i w dość komediowy sposób" - mówił. "Można powiedzieć, że jedna z nich jest wolnym duchem, hipiską - a druga jest very successful businesswoman, bo jest bardzo zamożna właścicielką dużego przedsiębiorstwa. Ma syna Karela, który próbuje trochę uciec spod kurateli zaborczej i nieznoszącej sprzeciwu matki. A córka naszej hipiski zmierza w drugą stronę. Może szuka stabilizacji, a może czegoś, na czym można oprzeć swoje życie" - tłumaczył. "Najważniejszym wspólnym mianownikiem dla młodych jest w tej sztuce miłość" - podkreślił reżyser.
Olaf Lubaszenko przypomniał, że młodzi "poznają się w szkole tańca, która się nazywa Kliment Dance Studio - od nazwiska Czecha Jana Klimenta, który jest choreografem przedstawienia". "Pobierają się, bo wiedzą, że to jest ta prawdziwa miłość, to spoiwo. Z pewnym opóźnieniem informują o tym fakcie swoje matki" - wyjaśnił.
Reżyser zwrócił uwagę, że "obie teściowe na początku nie mają żadnego wspólnego mianownika". "Cały drugi akt jest opowieścią o jego poszukiwaniu, bowiem znajdują się wspólnie w sytuacji przymusowego zamknięcia. W przestrzeni, z której z własnej woli nie mogą wyjść" - mówił. "To trwa kilka miesięcy, a my obserwujemy proces dochodzenia do jakiejś bliskości, do porozumienia, uświadomienia sobie, że te początkowe różnice wcale nie były takie ważne. Że lepiej jest szukać tego, co może łączyć niż kopać kolejne rowy" - tłumaczył.
"Wydaje mi się, że taki przekaz jest zawsze aktualny, aczkolwiek nie ukrywam, że w Polsce ma to dodatkowe, symboliczne znaczenie i może wybrzmieć w sposób, który coś nam przypomni" - zauważył reżyser.
Wśród elementów scenografii uwagę zwraca złota Skoda oraz przetworzone, malarskie widoki Pragi. "Zastanawiam się, czy ten pomysł ze Skodą będą mi wypominać fachowcy, krytycy, ale chciałem odrobiny szaleństwa na scenie, zwłaszcza w finale, którego nie zdradzę. Wydaje mi się, że w loftowej przestrzeni taki fragment samochodu jest dopuszczalny. A ten model Skody jest bardzo piękny. Ja pamiętam takie samochody na podwórku we Wrocławiu czy później w Warszawie, gdzie się przeprowadziliśmy" - mówił reżyser. "Było sporo tych aut, a ja byłem wtedy jeszcze mały i one zawsze mi się bardzo podobały. Poza tym jest to pewne nawiązanie do Czechosłowacji, z której wywodzą się obie teściowe" - wyjaśnił.
"Te pejzaże w tle i na ścianie - to rodzaj mrugnięcia okiem, do tych, którzy znają malarstwo Jirziego St'astný'ego, specjalizującego się w pejzażach Pragi. Na Malej Stranie ma swoją galerię" - mówił. "On o tym nie wie, bo to tylko inspiracja. Te reprodukcje są przetworzone i to nie są jego obrazy, ale utrzymane w klimacie jego malarstwa. I to jest drugi akcent czeski" - zaznaczył twórca spektaklu, dodając, że "trzecim czeskim tropem jest Jan Kliment i jego choreografia".
Reżyser zapowiedział, że autor ma przyjechać do Warszawy i obejrzeć przedstawienie. "Zobaczymy, czy będzie miał dobre odczucia po spektaklu. Mam nadzieję, że tak. Ale takich osób, których odczuciami się przejmuję, będzie w Teatrze Kamienica prawie czterysta" - wyjaśnił. "Mam nadzieję, że widzowie kupią konwencję tej muzycznej komedii" - dodał.
"Chciałbym powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Jesteśmy w Teatrze Kamienica - miejscu szczególnym, gdzie przez osiem lat graliśmy spektakl Kolacja na cztery ręcę z cudowną rolą Jerzego Fryderyka Händla Emiliana Kamińskiego. Mam bardzo żywe wspomnienia związane z tym miejscem. Mam też w sobie wiele wspomnień pełnych uśmiechu, ale i smutku na myśl o odejściu Emiliana" - powiedział. "Dlatego ten spektakl jest takim moim - nie chcę nadużywać wielkich słów jak hołd - więc jest moim spojrzeniem w stronę Emiliana z nadzieją, że On to widzi i akceptuje" - podkreślił Olaf Lubaszenko.
W zapowiedzi spektaklu napisano, że "autor sztuki Jakub Zindulka z lekkością i ciepłem analizuje skomplikowane relacje rodzinno-miłosne i z iście czeskim poczuciem humoru zadaje pytania o sprawy najważniejsze". "Nadopiekuńcze mamuśki, teściowe, które wszystko wiedzą lepiej, to zmora każdego młodego małżeństwa. Ale przecież mamusia najlepiej wie, co uszczęśliwi jej dziecko, czyż nie? Tylko co na to wszystko młodzi? Czy pomimo niezadowolenia teściowych, uda im się zbudować wspólne, szczęśliwe gniazdko?" - czytamy na stronie Teatru Kamienica.
"Jindra i Karel pozornie mają wszystko, czego potrzeba do rozpoczęcia szczęśliwego życia – własny kąt, stabilizację i przede wszystkim wielką miłość. Nie wszystko jednak zgadza się ze scenariuszami, które rozpisały im mamy. Pozornie są różne jak ogień i woda, ale łączy je skłonność do projektowania własnych – jakże odmiennych – oczekiwań na młodą parę. Przywykłe do pociągania za sznurki, Gene i Karla w wyniku absurdalnego zbiegu okoliczności będą musiały zaufać swoim dzieciom" - napisano w zapowiedzi.
Autorem tekstu jest czeski aktor i dramatopisarz Jakub Zindulka. Przekładu dokonał Jan Węglowski. Reżyseria - Olaf Lubaszenko. Scenografię i kostiumy zaprojektowała Anna Rudzińska. Za muzykę i aranżacje odpowiada Paul Gavlic. Choreografię opracował Jan Kliment. Charakteryzacja - Marzena Wargoś. Reżyseria dźwięku - Łukasz Faliński. Za reżyserię światła odpowiada Filip Żygałło.
Występują: Katarzyna Ucherska (Jindra), Jakub Józefowicz (Karel), Izabela Dąbrowska (Gene Sedláková) i Ewa Gawryluk (Karla Králová).
Premiera - 11 kwietnia o godz. 19.30 na Scenie Orlej Teatru Kamienica w Warszawie. Kolejne przedstawienia - 12 i 13 kwietnia.