EN

9.04.2024, 16:59 Wersja do druku

Pogodna opowieść o tym, że lepiej się starzeć niż młodnieć

Bohaterowie przyjmują – zapewne tak jak my w życiu – różne strategie komunikacji. Próbują komunikować się ze sobą nie w bezpośredni sposób, a gdy tak się dzieje, to ludzie zaczynają bawić się w rozgrywanie i rozgrywki, różne rodzaje gier - rozmowa z Darią Kopiec, reżyserką spektaklu „Kolejność fal” i Filipem Zawadą, autorem sztuki. Premiera we Wrocławskim Teatrze Współczesnym 13 kwietnia.

fot. Filip Wierzbicki / mat. teatru

Filipie, skąd wziął się pomysł na „Kolejność fal”?

Filip Zawada: Pomysły biorą się z tego, co gdzieś we mnie jest i z tego, co aktualnie przeżywam. „Kolejność fal” opowiada o mężczyźnie i kobiecie, którzy się starzeją, a wraz z nimi starzeje się ich uczucie lub brak uczucia, ich zależność i niezależność. To jest coś, z czym się mierzę i nie mam jeszcze odpowiedzi na pytanie, jak sobie radzić z tym, że raczej staję się starszy niż młodszy. Z drugiej strony, gdybym stawał się młodszy to chyba nie byłbym z tego bardzo zadowolony. „Kolejność fal” to pogodna opowieść o tym, że lepiej się starzeć niż młodnieć.

Dario, co zainteresowało cę w w tej sztuce?

Daria Kopiec: Sztuka Filipa Zawady zaciekawiła mnie jako analiza relacji między mężczyzną a kobietą. To nieoczywisty tekst, bo jest psychologiczną i obyczajową historią pary – starszego mężczyzny i dojrzałej kobiety, ale autor wprowadził do swojego tekstu także parę w młodym i średnim wieku, czyli ostatecznie na scenie zobaczymy sześć osób – trzy kobiety i trzech mężczyzn – które reprezentują jedną parę w różnym wieku. Dzięki temu zabiegowi można pokazać najważniejsze etapy w ich życiu i trudności, z jakimi się borykają. Umożliwia to również bawienie się liniami czasowymi i zrobienie czegoś, co w realnym świecie jest niemożliwe, czyli zderzenie tej samej pary z różnych momentów czasowych w jednym momencie i przyglądanie się temu.

Jakie są relacje między bohaterami „Kolejności fal”?

Filip Zawada: Różne – miłosne, niemiłosne, nienawistne, zazdrosne. To tak naprawdę mieszanka różnych emocji. Z emocjami jest trochę jak z rzeką – one są i fajnie jest z nimi wszystkimi być. Nawet jeżeli się na kogoś złościsz, to ta złość podpowiada nam, że żyjemy. Miło jest być z kimś nawet w momencie, gdy odczuwa się względem jego złość, bo jednocześnie czujesz, że żyjesz.

Daria Kopiec: Te relacje są skomplikowane, bo jakie mają być relacje pomiędzy dwojgiem kochających się ludzi i ofiarowujących sobie miłość, ale jednocześnie przechodzących przez etapy życia, w których zdarzają się trudności? Wiąże się z tym dużo oczekiwań, dużo projekcji, gier i rozgrywek.

Bohaterowie przyjmują – zapewne tak jak my w życiu – różne strategie komunikacji. Próbują komunikować się ze sobą nie w bezpośredni sposób, a gdy tak się dzieje, to ludzie zaczynają bawić się w rozgrywanie i rozgrywki, różne rodzaje gier. Interesują mnie strategie budowania relacji i dialogu. Niektóre z nich się powtarzają, a jednocześnie nie posuwają ich ku sobie i nie budują bliskości, za którą obydwoje tęsknią.

W jakich kontekstach przyglądasz się tym związkom?

Daria Kopiec: W opisanym przez autora doświadczeniu tej pary jest zarówno zdrada, jak i śmierć dziecka. To dość intensywne doświadczenia na drodze dwojga kochających się ludzi. Poza kontekstem obyczajowym, jest też kontekst inscenizacyjny, kiedy na przykład dojrzały mężczyzna spotyka się z kobietą, która jest w młodszym wieku. Te różne zderzenia dają możliwość przyglądania się temu, że nie zawsze chcemy widzieć w danej osobie kogoś, kim realnie jest „tu i teraz", tylko cały czas szukamy kogoś, kto już był, kto się zmienił. Zdarza się też, że chcemy zatrzymać kawałek rzeczywistości i wspomnienia, bo było nam w nim dobrze i nie akceptując tego, że wszystko się zmienia. Ta para tego chce, a jeżeli nie zrozumiemy, że wszystko się zmienia i że trzeba na tę zmianę reagować, to wtedy zaczyna się konflikt.

Jaką rolę odgrywa w tej opowieści czas?

Daria Kopiec: Ma ogromne znaczenie, ponieważ powołując na scenie tę samą parę w różnych momentach ich życia, w pewnym sensie bawimy się w równoległe linie czasowe. Dzięki temu możemy przyglądać się temu, co jest trudne do osiągnięcia w naszej rzeczywistości. Cały czas oscylujemy pomiędzy retrospekcją a czasem realnym, który jest „tu i teraz". Rodzi się pytanie, czy opowiadamy o jednej, czy o kilku parach, bo problemy, z którymi się mierzą, są na tyle indywidualne i uniwersalne, że to wszystko się mieni i przenika.

A czym jest chór w tym spektaklu?

Daria Kopiec: W tekście Filipa Zawady jest już zapisany chór, który łączy postacie ze sztuki, ale zarazem pozwala im wejść do własnego wnętrza – skontaktować się ze swoim sercem i ze swoimi uczuciami. Kiedy bardzo koncentrujemy się na konfrontacji, działaniu i dialogu, to nieraz zdarza się, że zostajemy odcięci od swoich emocji. Nie mamy czasu, żeby móc poczuć, co się w nas dzieje. Chóry to dla mnie momenty, w których wszystkie te postacie łączą się, by móc poczuć jedną emocję, która jest w danym momencie nadrzędna.

Jaką muzykę usłyszymy w „Kolejności fal"?

Daria Kopiec: Do współpracy zaprosiłam wspaniałą artystkę, kompozytorkę i perkusistkę, Dominikę Korzeniecką, która będzie grała na perkusji, ale te na różnych instrumentach elektronicznych. Ta organiczna muzyka będzie grana na żywo, jest więc bardzo powiązana z inscenizacją. Bardzo dużym ekwiwalentem są także aranżacja piosenek i chórów wykonane przez Aleksandrę Gronowską, która układała również linię melodyczną. Obie panie połączyły siły i szukamy pięknego przejścia pomiędzy muzyką perkusyjną i elektroniczną a organicznością i mistycznością, które wprowadza chóralny śpiew.

Jaką rolę odegra scenografia?

Daria Kopiec: Scenografia jest syntezą przechodniego miejsca, trochę klatki. Jej kolory są uspójnione – to czerń, szarość i biel. Scenografia kojarzy mi się ze znakiem yin i yang, znakiem połączenia ciemnej i jasnej strony. Jest więc odpowiedzią na to, co dzieje się w dramaturgii spektaklu.

Dopełnieniem scenografii są projekcje multimedialne Magdaleny Parszewskiej.

Daria Kopiec: Projekcje wiążą się z emocjonalnym doświadczeniem bohaterów, ale nie mają jednego klucza. Główny bohater jest weterynarzem, więc być może pojawią się porody zwierząt. Zanimanujemy też obrazy znanych artystów, na przykład Williama Blake'a i Goyi, czyli symbolistów, którzy szukali odzwierciedlenia emocjonalnej natury człowieka poprzez obraz i koszmarne doświadczania związane z trudnymi emocjami, takimi jak lęk, strach i nienawiść. To uczucia, z którymi trudno nam się utożsamić.

Filipie, jak doświadczenie z twojego debiutu dramaturgicznego przyłożyło się na pracę nad „Kolejnością fal”?

Filip Zawada: Nauczyłem się tego, że pisanie sztuki dzieli się na etapy. W pierwszym z nich trzeba bezgranicznie sobie zaufać, bo nikt nie pomoże mi w pisaniu. Później, kiedy w stu procentach się sobie zaufa, trzeba to zaufanie oddać innym osobom, które robią spektakl najlepiej jak potrafią. Zaufanie polega na przekazywaniu swojego utworu innym. To wzruszające, że oddaję innym tekst, który w sobie zbudowałem i który jest istotną częścią mojej osoby, oni realizują na jego podstawie spektakl.

Co zaskoczyło cię w czasie prób, w których uczestniczyłeś?

Filip Zawada: Próby cały czas mnie zaskakują, bo kiedy pisałem w domu „Kolejność fal”, to wydawało mi się, że wszystko w tej sztuce jest smutne. Nie jestem szaleńcem śmiejącym się z dowcipu, który mi się wymyślił. Jest wręcz przeciwnie – te dowcipy wydają mi się ekstremalnie smutne. Kiedy zaś uczestniczę w próbach to okazuje się, że ten smutek może być bardzo wesoły. Po jednej z próby rozbolała mnie głowa, ponieważ przez trzy godziny cały czas się śmiałem. To wspaniała część zaufania, o którym wspomniałem powyżej – że napisany przeze mnie smutek ktoś może przerobić na radość. To dwa bieguny na huśtawce, które są ze sobą bardzo powiązane. Jest w tym coś fajnego.

Źródło:

Materiał nadesłany