Staramy się opowiadać o kryzysie, o momentach, gdy ludzkość stawała nad przepaścią i nie wiadomo było, czy sobie dalej poradzi – mówi PAP reżyser „Cud, że jeszcze żyjemy” Marcin Hycnar. Premiera w Teatrze Współczesnym – w czwartek.
Pytany, czy sztuka Wildera zgodnie z podtytułem jest "wesołą historią ludzkości", Marcin Hycnar powiedział: "cóż, to historia wesoła, a ogromnie przez to smutna". "Faktycznie autor, pisząc tę sztukę w 1942 r., nie miał zbyt wielu powodów do radości, ale postanowił sobie, że stworzy rzecz, która miała wówczas ludziom dodać otuchy. Mówiącą o tym, że ludzkość nie raz już była na krawędzi i stała nad przepaścią. Wydawało się, że może być ciężko, a jednak w człowieku była jakaś siła, rodzaj determinacji, by budować od nowa; żeby ten świat na nowo meblować" - powiedział. "I tak, jak w 1942 r., miał ten utwór dodawać otuchy - myślę, że tak samo i dziś warto tę historię opowiedzieć z innych, ale nie zawsze odmiennych powodów, bo nie zwykłym jest to, że w sztuce Wildera jest mowa o katastrofie klimatycznej, pojawiają się uchodźcy, mowa jest o wojnie, która toczy się tuż obok. Wydało mi się, że przynajmniej te trzy wątki są najlepszym powodem, by tę sztukę przypomnieć" - wyjaśnił reżyser.
"Bohaterami spektaklu jest rodzina Antrobusów - Maggie i George - oraz ich dzieci Gladys i Henry. Pan i Pani Antrobus to małżeństwo pięciotysięcznym stażem, więc to ludzie leciwi. Pan Antrobus, gdy widzowie go poznają, właśnie wymyślił koło i już kończy pracę nad alfabetem" - mówił. "Thornton Wilder w tej sztuce bawi się chronologią czasową, miesza epoki - i my staramy się oddać to na scenie. Trzy akty tej sztuki są niezwykle różne, jeśli chodzi o konwencje i czas, w którym się dzieją" - tłumaczył Marcin Hycnar.
Pytany, co wnosi nowy przekład, którego na zamówienie Teatru Współczesnego dokonał Bartosz Wierzbięta, reżyser powiedział: "myślę, że niezwykle dużo". "Przyznam, że dotarłem do maszynopisu prapremierowego polskiego wystawienia w 1956 r. w Teatrze Narodowym, które nosiło tytuł Niewiele brakowało. Gdy go przeczytałem - z przykrością stwierdziłem, że tłumacz wówczas musiał rzecz skroić pod wymogi Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w związku z czym np. supermarket zamieniał na spółdzielnię mleczarską itd., co niosło ze sobą w tłumaczeniu komiczne, niezamierzone, językowe potworki" - mówił twórca przedstawienia. "Bartosz Wierzbięta ze swoim uchem na współczesność - dopisując wiele Wilderowi, ale starając się dziś oddać ducha tamtej historii - sprawił, że ten tekst jest niezwykle żywy, świeży i brzmi, jakby to było napisane dzisiaj" - wyjaśnił reżyser.
Przedstawienie rozgrywa się w umownej przestrzeni, która może w I akcie kojarzyć się z wnętrzem jaskini. "Siłą rzeczy scenografia jest nieco umowna, ponieważ mamy do czynienia z trzema aktami, które są bardzo różne. Zmiany scenerii między aktami będą zauważalne" - powiedział reżyser. "Dzięki dotacji organizatora udało nam się zakupić dwa projektory. Dlatego mamy tu do czynienia ze spektaklem z projekcjami multimedialnymi, zarówno z projekcją w tle, jak i przednią. To jest dla Teatru Współczesnego novum" - podkreślił Marcin Hycnar.
"Ta wizualna strona jest umowna, ponieważ staramy się opowiadać o kryzysie, o momentach, gdy ludzkość stawała nad przepaścią i nie wiadomo było, czy sobie dalej poradzi" - mówił. "Martyna Kander zgromadziła na scenie resztki zachodniego świata, to są właściwie gruzy, w efekcie nie wiemy czy bardziej mieszkanie czy bunkier, w którym się ludzkość może schować" - powiedział reżyser.
Za wielkim oknem w pierwszym akcie na projekcji cały czas pada śnieg i zbliża się lodowiec. "W pierwszym akcie naszej sztuki mamy do czynienia z katastrofą klimatyczną, zlodowaceniem. W drugim akcie zaczyna mocno padać deszcz i zdaje się, że tylko niektórzy przedstawiciele poszczególnych gatunków przeżyją tę ulewę, a trzeci akt to zupełne zaskoczenie w lekturze i myślę, że takim samym będzie dla naszej publiczności, bo oto jesteśmy w chwili, gdy wojna, która działa się tuż obok, właśnie się skończyła" - wyjaśnił Marcin Hycnar.
"Cud, że jeszcze żyjemy Thorntona Wildera to jedna z najważniejszych sztuk amerykańskich lat 40. Jej prapremiera odbyła się w październiku 1942 r. w New Haven (Connecticut), a w listopadzie 1942 r. została przeniesiona na Broadway w reżyserii Elii Kazana. W 1943 r. Wilder otrzymał za nią nagrodę Pulitzera" - przypomniano na stronie teatru.
Jak podkreślono, "Teatr Współczesny wraca do Wildera po niezapomnianych realizacjach Naszego miasta w reżyserii Erwina Axera w 1957 r. i Macieja Englerta w 1998 r.". "Cud, że jeszcze żyjemy w nowym przekładzie Bartosza Wierzbięty w reż. Marcina Hycnara to pierwsza realizacja tej niezwykle aktualnej sztuki Wildera od czasu polskiej prapremiery w Teatrze Narodowym w 1956 r. (granej pod tytułem Niewiele brakowało)" - wyjaśniono w zapowiedzi spektaklu.
"Wildera zawsze lubiłem. Kiedyś przeglądałem jego dorobek z myślą, że może znajdę coś, co warto zrealizować i z zaskoczeniem odnotowałem, że w roku 1942 napisał sztukę The Skin of Our Teeth, za którą dostał Pulitzera, a która w Polsce jest właściwie nieznana. Udało mi się dotrzeć do maszynopisu prapremierowego i - jak dotąd - jedynego profesjonalnego wystawienia tego dramatu w naszym kraju" - powiedział Marcin Hycnar, cytowany w informacji.
Scenografię zaprojektowała Martyna Kander, a kostiumy - Anna Adamek. Muzykę skomponował Mateusz Dębski. Za reżyserie światła odpowiada Karolina Gębska, a za projekcje wideo - Jagoda Chalcińska
Występują: Joanna Jeżewska, Monika Kwiatkowska, Monika Pawlicka, Agnieszka Suchora, Kinga Tabor, Barbara Wypych, Konrad Braciak, Piotr Bajor, Marcin Bubółka, Dariusz Dobkowski, Mariusz Jakus, Przemysław Kowalski, Mariusz Ostrowski i Szymon Roszak.
Premiera - 5 grudnia o godz. 19 na Głównej Scenie Teatru Współczesnego w Warszawie. Kolejne przedstawienia - 6-8 i 27-29 grudnia.